Kiedy to piszę, jest 16:30 i jest już niemal zupełnie ciemno. Bez sensu są te zmiany czasu. Wstałam 8 godzin temu, a dzień się już kończy i mam wrażenie, że nic już dziś nie zdążę zrobić, bo jest już tak straaaasznie późno.
Ten torcik przygotowałam dla Taty z okazji jego imienin (Tadeusz) :) Torcik bez pieczenia, właściwie to sernik na zimno. Z gruszkami. Niestety nie mam zdjęcia w przekroju, bo kiedy go jedliśmy, było zbyt późno, by wyszło dobre zdjęcie. Musicie jednak wierzyć, że wygląda całkiem nieźle, a w smaku jest świetny :)
Przepis zaczerpnęłam z książki „Pieczenie ciast przyjemne jak nigdy dotąd”, nieco go modyfikując.

TORCIK SEROWY Z GRUSZKAMI
3 gruszki,
1,5 szklanki wody,
100g cukru
spód:
250g herbatników orzechowych*,
70g masła
masa serowa:
600g mielonego twarogu,
125g cukru pudru,
4 łyżeczki żelatyny,
75ml likieru cytrynowego
wierzch:
500ml śmietanki kremówki,
2 łyżki cukru pudru,
1 łyżka galaretki wiśniowej (proszek),
5 łyżek krokantu (orzechowej posypki)**,
1 opakowanie śmietan-fixu,
kandyzowane wisienki lub kilka łyżeczek konfitury z płatków róży
Gruszki obrać, przekroić na ćwiartki, usunąć gniazda nasienne. W garnku zagotować wodę z cukrem, włożyć gruszki i gotować ok. 7 minut, raz obracając, aż nieco zmiękną. Osączyć, zostawiając syrop, wyłożyć na talerz i odstawić do wystygnięcia.
Herbatniki zmielić (np. w młynku do orzechów), zalać stopionym masłem i wymieszać. Dno tortownicy o średnicy 24 cm wyłożyć pergaminem. Wysypać herbatniki i ugnieść, tworząc spód ciasta. Tortownicę włożyć do lodówki na pół godziny.
W tym czasie twaróg utrzeć z cukrem pudrem i likierem cytrynowym.
Z syropu, w którym gotowały się gruszki, odlać pół szklanki i podgrzać. Rozpuścić w nim żelatynę. Dodać do niej kilka łyżek twarogu, wymieszać, następnie wlać całość do reszty sera i zmiksować.
Na herbatnikowym spodzie ciasta rozsmarować 3 łyżki masy serowej. Na nią wyłożyć gruszki i przykryć resztą serka. Wyrównać powierzchnię i włożyć do lodówki.
Galaretkę rozpuścić w pół szklanki wrzątku i odstawić, aż zacznie lekko tężeć.
Krokant zmielić (np. w młynku do orzechów, tak jak wcześniej herbatniki), aby był drobniejszy.
Schłodzoną kremówkę ubić, pod koniec dodając cukier puder. 1/3 śmietany odłożyć, dodać do niej śmietan-fix i krótko zmiksować. Do reszty bitej śmietany wlać tężejącą galaretkę, wsypać 3 łyżki krokantu i wymieszać łyżką.
Śmietanę z galaretką wyłożyć na ciasto i wyrównać powierzchnię. Śmietanę ze śmietan-fixem przełożyć do szprycy lub woreczka cukierniczego i wycisnąć rozetki na torciku. Rozetki posypać resztą krokantu, udekorować wisienkami albo kuleczkami ulepionymi z konfitury z płatków róży.
Schłodzić w lodówce min. 3-4 godziny.
* W przypadku braku herbatników orzechowych, można użyć 200g zwykłych i dodać do nich 50g zmielonych orzechów włoskich.
** Krokant można kupić np. w Lidlu.
Może zainteresuje Cię również
To chyba mój ostatni jak na razie wyrób z dyni. Resztę dziś wieczór pokroję w kostkę, blanszuję i zamrożę w woreczkach, albo upiekę, zmiksuję na puree i zamrożę w pudełeczkach po lodach ;) Będzie jak znalazł na zimowe obiady :)
Dynię marynowaną jadłam wcześniej tylko raz, właściwie próbowałam ją wprost ze słoiczka, i posmakowała mi. Myślę, że będzie z niej fajny dodatek do sałatek albo mięs. Na razie zrobiłam 4 słoiczki po 300 ml, korzystając z tego przepisu. Jak się „przyjmie” w rodzinie, to na przyszły rok zrobię więcej :)
 |
dynia marynowana |
DYNIA MARYNOWANA NA SŁODKO
- 800 g dyni (oczyszczonej, pokrojonej w kostkę lub wydrążonych kulek),
- 2 szklanki wody,
- 300 g cukru,
- ¼ szklanki octu 10%,
- niecała łyżka goździków,
- 1 laska cynamonu,
- 4 ziarenka ziela angielskiego
Wodę zagotować z cukrem i octem. Dodać dynię, goździki, laskę cynamonu podzieloną na 4 mniejsze kawałki oraz ziele angielskie. Gotować na małym ogniu przez 15 minut, od czasu do czasu mieszając. Gorącą dynię wraz z zalewą przełożyć do wygotowanych lub wypieczonych w piekarniku słoiczków, zakręcić i zapasteryzować (ja pasteryzowałam w piekarniku wg instrukcji z blogu Bei).
Może zainteresuje Cię również
Kolejna wersja zupy dyniowej, tym razem dodatkiem jest białe wino, które nadaje fajny posmak. Zupa smakuje lepiej po ponownym odgrzaniu, dlatego dobrze jest przygotować ją wcześniej.
Przepis pochodzi z książeczki „Dynia na różne sposoby” :)
 |
zupa dyniowa z białym winem |
DYNIOWA ZUPA Z BIAŁYM WINEM
(na 4 porcje)
- 800 g dyni (waga po oczyszczeniu),
- 1 cebula,
- 2 ząbki czosnku,
- 2 szklanki bulionu warzywnego,
- 100 ml śmietany 18%,
- 200 ml śmietanki 30%,
- 100 ml białego wytrawnego wina
- 1 łyżka masła,
- sól, pieprz, natka pietruszki
W garnku stopić masło, lekko podsmażyć cebulę, dodać czosnek przeciśnięty przez praskę, a po chwili dynię pokrojoną w kostkę. Zalać bulionem, doprowadzić do wrzenia i gotować 20 minut, aż dynia będzie miękka. Zdjąć garnek z ognia, odłożyć kilka kawałków dyni na bok, a resztę zupy zmiksować. Wlać wino, śmietanę 18% i 100 ml śmietanki 30%. Doprawić do smaku solą i pieprzem.
Pozostałą śmietankę lekko ubić.
Każdą porcję zupy udekorować odłożonymi kawałkami dyni, łyżką ubitej śmietanki, natką pietruszki i pieprzem.
Może zainteresuje Cię również
To typowo jesienna sałatka: z jabłkiem, gruszką, orzechami i winogronami. Gorzkawa cykoria tworzy fajny kontrast dla słodyczy owoców. Sałatka jest łatwa do przyrządzenia i bardzo mi smakowała :)

SAŁATKA HOLENDERSKA
(na 2 porcje)
1 cykoria,
1 gruszka,
½ kwaskowatego jabłka,
20g orzechów włoskich,
mała kiść winogron (użyłam ciemnych),
100g sera edamskiego,
sok z cytryny
sos:
2 łyżki oleju (użyłam oleju z pestek winogron),
4 łyżki białego wina,
odrobina sproszkowanego imbiru,
sól i cukier
Z cykorii oddzielić liście, zostawiając środek. Liście umyć i osuszyć, ułożyć promieniście na talerzu. Gruszkę i połówkę jabłka obrać, usunąć gniazda nasienne i pokroić w kostkę. Skropić sokiem z cytryny.
Połowę winogron sparzyć wrzątkiem, zdjąć skórkę, przekroić na połówki i usunąć pestki (ja przekroiłam i usunęłam pestki ze wszystkich winogron). Ser zetrzeć na tarce o grubych oczkach. Orzechy grubo posiekać.
Wino wymieszać z olejem, dodać imbir, doprawić odrobiną soli i cukru. Składniki sałatki połączyć, wyłożyć na talerz i polać sosem.
(źródło: książeczka "Smakołyki z mleka, sera i jaj")
Może zainteresuje Cię również
Kasutera to popularne w Japonii ciasto miodowe o strukturze przypominającej gąbkę, dość podobne do naszego biszkoptu. Ciasto to często spożywane jest podczas oyatsu, czyli lekkiego posiłku między lunchem a kolacją, mniej więcej o trzeciej po południu. Typowy oyatsu składa się z napoju (herbaty dla dorosłych oraz mleka lub soku dla dzieci) i słodkiej lub pikantnej przekąski.
Ciasto kasutera ma swoje korzenie w Portugalii lub Hiszpanii – tam znane było jako ciasto castella. W Japonii pojawiło się za sprawą europejskich misjonarzy. O ile proces chrystianizacji niezbyt się powiódł, o tyle castella została zaakceptowana przez Japończyków do tego stopnia, że dziś można to ciasto kupić praktycznie w każdym markecie. Z tego powodu rzadko piecze się to ciasto w domu.
Dobrze upieczone kasutera powinno być lekkie, puszyste i dość wilgotne. Powinno posiadać ciemną, skarmelizowaną skórkę na górze i na dole, natomiast boki odkrawa się, aby ukazać jasny miękisz ciasta. Nie ma w nim ani odrobiny tłuszczu, ani proszku do pieczenia. Kasutera z dodatkiem miodu jest smakiem tradycyjnym, ale w Japonii można kupić różne wersje tego ciasta, np. o smaku zielonej herbaty lub czekoladowym.
Ciasto zrobiłam w ramach ciekawostki. Wykorzystałam przepis z blogu Yummy Workshop. Cóż, muszę jednak szczerze przyznać, że szału nie robi. Jest smaczny, ma fajny, miodowy posmak, ale pod innymi względami jest to normalny, bardzo słodki biszkopt (choć trzeba przyznać, że nieco dłużej trzyma świeżość i następnego dnia był tak samo dobry). Ot, taki faktycznie do herbaty, dobry gdy w środku tygodnia ma się ochotę na coś słodkiego, ale na pewno nie na uroczyste okazje ;)
KASUTERA – JAPOŃSKIE CIASTO MIODOWE
- 4 duże jajka
- 125g cukru + 1-2 łyżki do podsypania,
- 100g mąki chlebowej (typ 650),
- 50g miodu,
- 50ml mleka
Piekarnik rozgrzać do 170 stopni.
Dno i boki kwadratowej formy o wymiarach 18 x 18 cm wyłożyć pergaminem. Na spód wysypać trochę cukru (1-2 łyżki).
Mąkę dwukrotnie przesiać przez sitko.
Miód rozpuścić w mleku (w razie potrzeby można miksturę podgrzać trochę w mikrofalówce).
Białka oddzielić od żółtek. Białka ubić na sztywną pianę. Nadal ubijając, dodawać po jednym żółtku i po trochę cukru, aż do wyczerpania składników. Następnie dodać miód z mlekiem i krótko zmiksować na niskich obrotach. Dodać mąkę i delikatnie wymieszać łyżką lub trzepaczką, aż masa będzie jednolita. Ciasto przelać do formy. Piec w przez 30-40 minut, aż wbity w ciasto patyczek będzie suchy (ja swoje ciasto przykryłam w połowie pieczenia pergaminem, bo bardzo ciemniało i bałam się, że wierzch się przypali).
Kiedy ciasto nieco ostygnie, ale wciąż będzie ciepłe, owinąć je całe, razem z foremką, szczelnie folią aluminiową. Pozostawić do wystygnięcia do temperatury pokojowej, a potem włożyć do lodówki na kilka godzin. Ten proces ma kluczowe znaczenie dla zapewnienia wilgotnej struktury ciasta. Jeśli zostawilibyśmy go do ostygnięcia bez owijania w folię, ciasto byłoby zbyt suche.
Najlepiej podawać z zimną lub gorącą zieloną herbatą :)
Ciasto najwygodniej jest kroić nożem z małymi ząbkami, szybkimi, płytkimi ruchami.
A swoją drogą, mimo że nie jestem jakąś wielką fanką anime, film „Spirited Away: W Krainie Bogów” bardzo mi się podobał. I coś mi się wydaje, że w tej scenie Chihiro i Kaonashi zostali poczęstowani przez Zeribę bardzo podobnym ciastem ;)
Może zainteresuje Cię również
Jeśli chodzi o przetwory, to u mnie wciąż zajmuje się tym mama. W tym roku robiła dżem z brzoskwiń, z porzeczek, powidła z węgierek, ogórki kiszone, ogórki konserwowe, paprykę konserwową, buraczki marynowane i sama nie pamiętam, co jeszcze. Ja stawiam dopiero pierwsze kroki: w czerwcu robiłam konfiturę truskawkową z marshmallows, a teraz zmierzyłam się z dyniową.
Przepis podpatrzyłam u ehinac3a. Konfitura wyszła przepyszna :) Ma śliczny kolor i wyraźnie cytrusową nutę. Jest stworzona na jesienno-zimowe śniadania :)

SŁONECZNA KONFITURA DYNIOWO-CYTRUSOWA(na 5 słoiczków po 200ml)
2 kg dyni (oczyszczonej, bez pestek i skóry),
1 kg cukru,
2 cytryny,
2 pomarańcze
Dynię pokroić w kostkę mniej więcej 2 x 2 cm, przełożyć do dość dużego garnka i podlać niewielką ilością wody (jakieś 100ml). Gotować na małym ogniu, aż się rozgotuje i rozpadnie na pulpę (ok. godziny). W tym czasie doglądać i mieszać od czasu do czasu, pilnując, aby się nie przypaliła (ja daję dodatkową metalową podkładkę między palnik a garnek, która pełni dodatkową ochronę i wtedy już nie muszę się martwić, bo nic się nie przypala).
Pomarańcze i cytryny wyszorować, sparzyć i zetrzeć na tarce skórkę. Skórkę oraz cukier dodać do dyni i wymieszać. Pulpa stanie się znów rzadka, dlatego trzeba gotować dalej jeszcze kilka godzin, aż zgęstnieje do optymalnej konsystencji. Dodajemy sok wyciśnięty z cytryn i pomarańczy, mieszamy i gotujemy jeszcze ok. 30 minut.
Gorącą konfiturę przełożyć do słoiczków, zamknąć i pasteryzować przez 20 minut – można tradycyjnie, w garnku z wodą, ja jednak skorzystałam z rad Bei i pasteryzowałam w piekarniku :)
Może zainteresuje Cię również
Robiłam już kiedyś lasagne z mięsem i szpinakiem i był to wielce udany lazaniowy debiut. Tym razem ulubione danie kota Garfielda* przyrządziłam nieco inaczej: dodając – prócz mięsa – także dynię, jako że i sezon dyniowy, i Festiwal Dyni w pełni :)
Skorzystałam z przepisu z książki „Dynia na różne sposoby” i zmodyfikowałam proporcje na potrzeby większego naczynia do zapiekania. Dzięki temu wczorajszej lazanii wystarczy na dwa dni i rodzina nie umrze dziś z głodu, bo akurat spędzę cały dzień na uczelni ;)
Dodam jeszcze, że lasagne była PYSZNA i ogromnie wszystkim smakowała :) Gorąco polecam :)

LASAGNE Z DYNIĄ
(na 6-7 porcji)
pół opakowania płatów makaronu lasagne,
700g mielonej wołowiny,
700g dyni (po oczyszczeniu),
1 por,
1 cebula,
3 ząbki czosnku,
70g koncentratu pomidorowego,
150ml białego wytrawnego wina (można zastąpić bulionem warzywnym),
150ml słodkiej śmietanki 18%,
po 1 łyżeczce świeżego lub suszonego tymianku i rozmarynu,
sól, pieprz,
pół łyżeczki pieprzu cayenne,
kilka łyżek oleju,
200g żółtego sera
sos:
50g masła,
50g mąki,
2,5 szklanki mleka,
sól, pieprz, odrobina gałki muszkatołowej
Cebulę obrać i posiekać w kostkę. Pora oczyścić i pokroić w półplasterki. Oczyszczoną z pestek i łupiny dynię pokroić w nieduże talarki.
Na dużej patelni rozgrzać 2 łyżki oleju, dodać cebulę i por, a po chwili przeciśnięty przez praskę czosnek. Smażyć 1-2 minuty, następnie dodać mięso. Smażyć, mieszając, aż stanie się brązowe. Dodać pokrojoną dynię, podlać winem i dusić pod przykryciem na małym ogniu przez 10-15 minut.
W tym czasie przygotować sos beszamelowy: w rondelku stopić masło, dodać mąkę i chwilkę podsmażać, mieszając. Następnie stopniowo wlewać mleko, cały czas mieszając trzepaczką, aby w gęstniejącym sosie nie utworzyły się grudki. Gotować przez 1-2 minuty, następnie zdjąć z ognia i doprawić solą, pieprzem i gałką.
Do mięsa i dyni dodać koncentrat pomidorowy. Zdjąć z ognia, doprawić solą, pieprzem, pieprzem cayenne oraz ziołami. Wlać śmietankę i wymieszać.
Piekarnik nagrzać do temp. 200 stopni. Spód i boki prostokątnego naczynia żaroodpornego o wymiarach 25 x 35 cm posmarować olejem. Wyłożyć 3,5 płata lasagne (surowego), tak aby dno było równo pokryte makaronem (płaty należy w razie potrzeby przyciąć do odpowiedniego rozmiaru). Nałożyć 1/3 ilości mięsa i polać ¼ ilości sosu beszamelowego. Na to położyć warstwę płatów makaronu. Powtórzyć czynności do wyczerpania składników. Po zużyciu całego mięsa i nałożeniu ostatniej warstwy makaronu, na wierzch wylać resztę sosu beszamelowego i posypać tartym serem.
Piec przez 45 minut. Przed pokrojeniem lasagne, zaleca się odczekać ok. 15 minut.
* Tak, lasagne chyba już zawsze będzie mi się kojarzyła z Garfieldem, szczególnie po tym, gdy na pytanie Jona co robiłby, gdyby był panem świata, odpowiedział „Jadłbym lasagne, dopóki nie zaczęłaby mi wychodzić nosem”...
Może zainteresuje Cię również
W końcu nie oparłam się ciekawości: tyle achów i ochów słyszałam na temat japońskiego makaronu soba, że musiałam go kupić i wypróbować. Trochę się obawiałam, że mamie nie będzie smakować, bo ona nie lubi kaszy gryczanej, a soba jest m. in. z gryczanej maki zrobiony. Tymczasem okazało się, że temu makaronowi bliżej jest w smaku do zwykłego razowego makaronu, niż do kaszy gryczanej ;) Może to i dobrze, bo został zjedzony ze smakiem przez wszystkich i nikt nie marudził ;) A z drugiej strony nie rozumiem tego piania z zachwytu nad nim. Mimo to i tak pewnie zdecyduję się na ponowny zakup, bo widziałam kilka fajnych przepisów z wykorzystaniem go :) Ja lekko zainspirowałam się przepisem znalezionym u Addy73, jednak wykorzystałam gotowy sos teriyaki, gdyż po pierwsze byłam ciekawa jego smaku, a po drugie - nie chciałam, by potrawa była zbyt sucha. Ostatecznie danie wyszło bardzo dobre i wszystkim smakowało, mogę więc śmiało je polecić :)
MAKARON SOBA Z KURCZAKIEM I WARZYWAMI
(na 4 porcje)
- 350-400g makaronu soba,
- 2 filety z piersi kurczaka,
- 1 saszetka sosu teriyaki,
- 2 nieduże marchewki,
- 1 czerwona papryka,
- 2 cebulki dymki
- 1 opakowanie świeżych kiełków fasoli mung (można też użyć z kiełków z puszki),
- 2 łyżki sezamu (u mnie po łyżce zwykłego i czarnego),
- olej do smażenia
Kurczaka pokroić na małe kawałki.
Marchewkę obrać i pokroić w słupki, paprykę w paseczki, a cebulki dymki posiekać.
Na patelni lub w woku rozgrzać olej, wrzucić kurczaka i smażyć na dużym ogniu przez kilka minut, aż zacznie się rumienić. Dodać marchewkę, paprykę i cebulkę. Smażyć 5-10 minut, aż warzywa zmiękną, ale pozostaną lekko chrupiące. Na koniec dorzucić kiełki i wlać sos teriyaki. Dokładnie wymieszać i podgrzewać jeszcze chwilę. Dodać makaron ugotowany wg instrukcji na opakowaniu, wymieszać.
Każdą porcję posypać sezamem (sezam można wcześniej uprażyć lekko na suchej patelni, aby wydobyć z niego więcej aromatu).
Może zainteresuje Cię również
Jakże inne podejście mam w kwestii gotowania, niż moja mama.
Ona najchętniej gotowałaby dziesięć podstawowych potraw na krzyż. Ja za każdym razem chcę próbować czegoś nowego. Robienie dwa razy tego samego wydaje mi się nudne i jeśli powtarzam jakąś potrawę, to albo dlatego, że za pierwszym razem mi się nie udała, albo dlatego, że reszta rodziny nalega. Jest tyle przepisów, które chciałabym wypróbować, że dumanie pt. „nie mam pomysłu na obiad” wydaje mi się kompletnie abstrakcyjne ;)
Moja mama na przykład nie rozumie, po co próbuję innych potraw z dynią, skoro mamy już jedną, ulubioną zupę. Bo inne potrawy są dobre, owszem, ale przecież zupa by wystarczyła – skoro smakuje wszystkim, to po co dalej eksperymentować, przecież można co tydzień robić tę samą zupę.
Ale ona nie rozumie, jaką frajdę sprawia mi robienie nowych potraw. I daje taką małą satysfakcję.
No cóż, moja mama po prostu nie lubi gotować i zawsze traktowała tę czynność jako obowiązek konieczny do zapchania żołądka...
***
A w ramach kolejnego dyniowego eksperymentu – placuszki. Podane wraz z ziołowym serkiem stanowią może i niepozorne, ale sycące i pyszne danie. Przyprawa curry działa tu cuda.
Przepis z książeczki „Dynia na różne sposoby” z moimi modyfikacjami.

WYTRAWNE PLACUSZKI DYNIOWE Z SERKIEM ZIOŁOWYM
(na 4 porcje)
400g dyni (masa po obraniu),
250g marchwi (masa po obraniu),
150g pora,
3 jajka,
5-6 łyżek mąki,
500g twarogu,
3-4 łyżki jogurtu lub śmietany,
świeże zioła: szczypiorek, zielona cebulka, mięta itp.,
sól i pieprz,
przyprawa curry
Dynię i marchew zetrzeć na tarce o drobnych oczkach (ale nie na papkę). Odstawić na chwilę, po czym odcisnąć i wymieszać z porem pokrojonym w ćwierćplasterki. Wbić jajka, dodać mąkę, doprawić solą, pieprzem i curry. Dokładnie wymieszać. Na patelni rozgrzać olej i usmażyć na średnim ogniu nieduże placuszki. Usmażone przełożyć na ręcznik papierowy, aby wchłonął nadmiar tłuszczu.
Twarożek zmiksować ze śmietaną, dodać posiekane świeże zioła, doprawić do smaku solą i pieprzem.
Placuszki podawać ciepłe, razem z twarożkiem.
Może zainteresuje Cię również
Mirabelka vs. Dynia: Starcie Tytanów III.
Walka po raz kolejny zwycięska, ale łatwo nie było. Rozkrajanie ogromnej dyni i obieranie jej to zdecydowanie męska robota ;) Mam tak powyżej uszu tej roboty, że w pracy nie dałam się wrobić w wykrawanie halloweenowych dyniek do dekoracji i ograniczyłam się do namalowania szkicu flamastrem, wycinanie zlecając silniejszym niż ja osobnikom.
A wracając do pojedynku, który odbył się w domowym zaciszu, oto efekty: pyszne, kremowe risotto wzbogacone szałwią. Po prostu rewelacja :)
Danie inspirowane przepisem Asi z Kwestii Smaku.

RISOTTO Z DYNIĄ I SZAŁWIĄ
(na 4 porcje)
250g ryżu do risotto,
2 szklanki dyni pokrojonej w 1cm kostkę,
3 łyżki masła,
½ szklanki białego wina,
½ cebuli,
ok. 600ml bulionu drobiowego,
sól, pieprz,
3 listki szałwii (ewentualnie 1 łyżeczka suszonej),
4 łyżki startego parmezanu (lub pecorino)
Roztopić masło na patelni z grubym dnem, dodać drobno posiekaną cebulę i połowę dyni. Smażyć na małym ogniu przez kilka minut, aż cebulka się zeszkli, ale nie będzie zrumieniona. Zwiększyć ogień, dodać ryż i mieszając, smażyć przez chwilę, aż stanie się szklisty i pokryje się masłem. Wlać wino, a gdy odparuje, stopniowo wlewać bulion po 1 chochelce, za każdym razem mieszając. Następną porcję bulionu wlewać, gdy ryż wchłonie poprzednią. Po 11-12 minutach dodać resztę dyni, gotować jeszcze przez 5 minut. Gotowe risotto powinno mieć kremową konsystencję, ryż powinien być zwarty i jednocześnie miękki. Doprawić solą i pieprzem oraz posiekanymi listkami szałwii. Na talerzu każdą porcję posypać parmezanem.
Może zainteresuje Cię również
Pyszny i aromatyczny deser z gruszek, pochodzący z kuchni chińskiej. W pierwotnym przepisie zamiast cynamonu używano mielonego ziela angielskiego, ale jako że ani nie przepadam za nim, ani nie miałam go w postaci mielonej, użyłam cynamonu zgodnie z dodatkową sugestią autora.
Gruszki dodatkowo tuż przed podaniem skropiliśmy odrobiną rumu, dzięki temu stały się jeszcze lepsze :)
 |
deser gruszkowy - gruszki z cynamonem w syropie pomarańczowym |
GRUSZKI Z CYNAMONEM W SYROPIE POMARAŃCZOWYM
(na 4 porcje)
- 4 gruszki,
- 250 ml soku wyciśniętego z pomarańczy,
- 60 g rodzynek,
- 2 czubate łyżki jasnego brązowego cukru,
- 1 łyżeczka mielonego cynamonu,
- skórka pomarańczowa do dekoracji
Gruszki obrać, przepołowić, usunąć gniazda nasienne. Ułożyć w jednej warstwie w dużym rondlu (ja przygotowałam je po prostu na patelni), zalać sokiem pomarańczowym, posypać rodzynkami, cukrem i cynamonem. Zagotować, zmniejszyć ogień i gotować ok. 10 minut, ze dwa razy obracając gruszki na drugą stronę i od czasu do czasu potrząsając rondlem/patelnią, aby syrop mógł się dobrze rozprowadzić. Owoce powinny być zwarte, nie mogą się rozgotować, a syrop powinien zgęstnieć.
Gruszki nałożyć na talerze i udekorować skórką z cytryny.
(przepis z książeczki „Z kuchennej półeczki. Kuchnia chińska”)
Może zainteresuje Cię również
Aż dziwne, że tę zupę pokazuję tu dopiero teraz, skoro robię ją regularnie już od 2 lat. To było chyba pierwsze danie z dynią, które zrobiłam z Mamą i które od razu podbiło serca (a raczej żołądki) wszystkich :) Raz zrobiłam ją, gdy przyjechali do nas kuzyni ze swoimi dziećmi. Mimo że dzieciaki były niejadkami, zjadły 2 dokładki tej zupy ;) Oczywiście potem nie było już mowy o drugim daniu ;)
Ta pyszna, kremowa zupa z nutą czosnku i ziół szybko zyskała sobie status „ulubionej”.
Polecam :)
ULUBIONA ZUPA DYNIOWA
(dla 4 osób)
- 800 g dyni (waga po oczyszczeniu),
- 1 nieduża marchewka,
- 1 średnia cebula,
- 3 ząbki czosnku,
- 4 szklanki bulionu drobiowego,
- 1 kostka (50g) serka topionego (np. Złoty Ementaler),
- 1 łyżka masła,
- 1 łyżka oleju
- świeży lub suszony tymianek i rozmaryn,
- sól i pieprz
W rondlu rozgrzać olej i masło, dodać posiekaną cebulę i podsmażyć. Dodać czosnek przeciśnięty przez praskę, wymieszać, następnie wrzucić obraną i posiekaną w ćwierćplasterki marchewkę oraz pokrojoną w kostkę dynię. Podlać niewielką ilością wody i dusić po przykryciem, aż dynia będzie miękka (ok. 15 minut). Zalać bulionem, doprowadzić do wrzenia i gotować jeszcze 10 minut. Zdjąć z ognia, dodać serek topiony i po szczypcie tymianku oraz rozmarynu. Zmiksować na gładki krem. Doprawić do smaku solą i pieprzem.
Podawać z grzankami czosnkowymi.
Może zainteresuje Cię również
Po raz kolejny rozpoczął się Festiwal Dyni organizowany przez Beę :) Mam do niego pewien sentyment, bo jest to pierwsza akcja kulinarna, w której wzięłam udział, gdy zaczęłam prowadzić bloga. Poza tym jestem jedną z wielu osób, których ta zabawa przełamała opory związane z wykorzystaniem dyni w kuchni. Bo u mnie w domu dyni nigdy wcześniej się nie jadło.
Teraz od dwóch lat odkrywam to warzywo, tworząc z niego co się da – od ciast po pierogi :)
Swoje tegoroczne dyniowe propozycje zaczynam od knedli ze śliwkami. Mimo że niedawno przepis na knedle pojawił się u mnie na blogu, to jednak gdy zobaczyłam te dyniowe u AnnJank, nie mogłam się powstrzymać i wiedziałam, że też muszę je zrobić :)
 |
knedle dyniowe ze śliwkami |
DYNIOWE KNEDLE ZE ŚLIWKAMI
(na 5 porcji)
- 600 g ziemniaków,
- 400 g gęstego puree z dyni,
- 1 jajko,
- 1 szklanka mąki ziemniaczanej,
- 0,5-1 szklanki mąki pszennej,
- szczypta soli,
- ok. 500 g śliwek węgierek,
- cukier,
- cynamon,
- śmietana 12% lub 18%,
- pół łyżeczki cukru wanilinowego
Ziemniaki obrać, ugotować, odcedzić i ugnieść tłuczkiem. Dodać puree z dyni, wymieszać. Przełożyć na stolnicę, dodać mąkę ziemniaczaną i sól, wbić jajko i szybko zagnieść miękkie ciasto, podsypując i dodając optymalną ilość mąki pszennej. Ciasto nie powinno lepić się do dłoni.
Śliwki umyć, oczyścić, ponacinać wzdłuż i usunąć pestkę, a w tak powstałą „kieszonkę” nasypać cukru.
Z ciasta uformować wałek, pokroić go na grube plastry. Każdy plaster rozpłaszczać w dłoniach, kłaść śliwkę i zawijać w ciasto, formując okrągły knedel.
Gotowe kendle wrzucić do wrzątku. Gotować 5 minut od momentu wypłynięcia na powierzchnię.
Knedle wyjąć łyżką cedzakową na talerze.
Podawać posypane cynamonem i polane śmietaną osłodzoną cukrem i cukrem wanilinowym.
Może zainteresuje Cię również
Indyjski kebab niezbyt przypomina ten arabski, przynajmniej w mojej książce o kuchni indyjskiej :) Bez względu na to, czy jest to kebab warzywny, jaki prezentuję dzisiaj, czy drobiowy lub z wołowiny (do których dopiero się przymierzam), potrawa ta wyglądem przypomina okrągłe, spłaszczone klopsy ;)
Podczas gotowania, początkowo wszystko przebiegało bezproblemowo, jednak gdy tylko zgodnie z instrukcją uformowałam pierwszego kebabika, obtoczyłam go w bułce tartej i włożyłam na ogień, ten natychmiast wchłonął niczym gąbka cały olej i zamienił się w okropną, tłustą ciapę, która natychmiast wylądowała w koszu. Przyczyna w sumie była dość prosta: w przepisie nie było jajka, które mogłoby się ściąć zapobiegając wchłanianiu tłuszczu. Roztrzepałam więc jajko w misce i opanierowałam kebaby niczym kotlety (choć nie było to łatwe, bo masa jest dość miękka). Dopiero po tym zabiegu kebaby usmażyły się tak, jak powinny.
I warto było. Są pyszne :)
 |
indyjskie kebaby warzywne |
INDYJSKI KEBAB WARZYWNY
(na 4 porcje)
- 2 duże ziemniaki,
- ½ średniego kalafiora,
- 1 cebula,
- 50g zielonego groszku (może być mrożony),
- 1 łyżka posiekanego szpinaku (dałam 1 ‘brykiecik’ mrożonego siekanego szpinaku),
- 2-3 zielone chili (użyłam ½ zielonej papryczki jalapeno),
- świeże listki kolendry,
- 1 łyżeczka świeżo startego imbiru,
- 1-2 ząbki czosnku,
- 1 łyżeczka mielonych nasion kolendry,
- ½ łyżeczki kurkumy,
- szczypta soli,
- 1 jajko,
- ok. 50g bułki tartej,
- olej do smażenia
Ziemniaki i cebulę obrać i pokroić w plastry, kalafior podzielić na różyczki. Przełożyć razem do garnka, zalać wodą i zagotować. Gotować na małym ogniu przez 15 minut, dodać groszek i gotować jeszcze 5-6 minut. Odcedzić warzywa i rozgnieść je na masę (np. tłuczkiem do ziemniaków). Dodać szpinak, zamieszać, aby rozmroził się w gorącej warzywnej masie. Drobno posiekać chili (bez pestek) i listki kolendry (1 łyżkę). Dodać do warzywnej masy razem z tartym imbirem, czosnkiem przeciśniętym przez praskę, nasionami kolendry, kurkumą oraz solą. Dokładnie wymieszać i odstawić, aby masa nieco przestygła.
Z masy formować niewielkie, okrągłe placuszki, panierować je w roztrzepanym jajku i bułce tartej. Smażyć na patelni na złoty kolor.
Do takich indyjskich kebabów podałam chlebki z mąki z ciecierzycy oraz miętową raitę :)
 |
indyjskie kebaby warzywne |
(przepis z książeczki „Z kuchennej półeczki. Kuchnia indyjska”)
Może zainteresuje Cię również
Raita to rodzaj indyjskiego dipu na bazie jogurtu z różnymi przyprawami, często towarzysząca daniu głównemu. Rodzajów raitas jest dużo w zależności od zastosowanych dodatków; ja na początek zrobiłam dip miętowy, jako że mięty u mnie dostatek.
Do zrobienia tego dipu potrzebny jest sos miętowy. W oryginalnym przepisie w książce używali ‘gotowca’, więc nie bardzo wiedziałam o jaki konkretnie sos chodzi – na zdjęciu widziałam jedynie, że jest ciemnozielony i bardzo gęsty. Pewnie można byłoby po prostu zmiksować liście mięty z odrobiną wody, aby uzyskać taki efekt, ale ja spróbowałam zrobić angielski sos miętowy z tego przepisu (ale z 1/3 ilości składników). Wszak Indie były kiedyś kolonią brytyjską i w ich kuchni można spotkać nieco angielskich naleciałości, więc niewykluczone, że o taki sos właśnie chodzi. Albo o jakiś bardzo podobny ;)

RAITA MIĘTOWA
200ml gęstego jogurtu (dobrze sprawdzi się jogurt typu greckiego),
50ml wody (pominęłam, bo wolę gęste dipy),
1 mała cebulka,
½ łyżeczki sosu miętowego (dałam 2 łyżeczki sosu własnej roboty),
szczypta soli,
świeże listki mięty do dekoracji
Jogurt przełożyć do miski i wymieszać. Stopniowo wlewać wodę, cały czas mieszając, aż jogurt będzie jednolity. Dodać drobno posiekaną cebulkę, sos miętowy oraz sól, dokładnie wymieszać. Udekorować listkami mięty.
(przepis z książeczki „Z kuchennej półeczki. Kuchnia indyjska”)
Może zainteresuje Cię również
Chlebki z mąki z ciecierzycy to jeden z wielu rodzajów pieczywa podawanego do indyjskich potraw. Właściwie, mąka z cieciorki jest tu raczej dodatkiem, podstawą jest mąka razowa i z tego powodu chlebki smakują podobnie do podpłomyków chapati, które kiedyś robiłam.
Mąkę z ciecierzycy używa się w Indiach głównie do wypieku pieczywa, ale dodaje się ją także do jogurtu, aby nie zwarzył się po dodaniu jej do pikantnych potraw, a także do zagęszczania sosów. Mąkę można kupić w sklepach z azjatycką żywnością lub niektórych delikatesach. Ponieważ nie potrzebowałam jej dużo, nie kupowałam jej, tylko zmieliłam suchą cieciorkę w młynku do kawy i przesiałam przez sitko. Po wypieczeniu chlebków zostało mi trochę tej mąki, zamknęłam ją w słoiczku i schowałam do szafki, być może przyda mi się też do innych potraw indyjskich :)
CHLEBKI Z MĄKI Z CIECIERZYCY
(na 4 porcje)
1,5 szklanki mąki z ciecierzycy,
1,5 szklanki mąki pszennej,
1/2 czerwonej cebuli lub 1 cebulka dymka,
4 łyżki posiekanej świeżej kolendry,
1/2 zielonej papryczki chili,
1 płaska łyżeczka soli,
1/2 łyżeczki pieprzu,
2 łyżki stopionego masła klarowanego (ghee) + dodatkowa ilość do smażenia,
1/4 szklanki wody,
1/2 łyżeczki słodkiej papryki w proszku,
1/2 łyżeczki kurkumy,
1 płaska łyżeczka mielonego kuminu,
1 łyżeczka nasion kopru włoskiego (opcjonalnie)*,
szczypta suszonego tymianku
Mąkę z ciecierzycy i mąkę pszenną przesiać do dużej miski. Dodać suche przyprawy: sól, pieprz, paprykę w proszku, kurkumę, kumin, koper włoski i tymianek, całość wymieszać. Dodać bardzo drobno posiekaną cebulę, chili i kolendrę, wlać wodę i stopione masło, zagnieść ciasto. Miskę przykryć ściereczką i odstawić na 15-20 minut. Po tym czasie wyjąć ciasto z miski i jeszcze raz je zagnieść. Podzielić ciasto na 8 równych części, każdą z nich rozwałkować na cienkie placki.
Placki smażyć kolejno na suchej patelni ustawionej na średnim ogniu, przewracając trzy razy i lekko smarując każdą stronę stopionym masłem klarowanym. Przełożyć na talerz i podawać na gorąco.
* Nasiona kopru włoskiego (fenkułu) można kupić w sklepach zielarskich.
Chlebki podałam jako dodatek do
szaszłyków wschodnioindyjskich:
(na podstawie przepisu stąd)
Może zainteresuje Cię również
Jak dobrze jest rozpocząć dzień od ciepłego śniadania. Zwłaszcza, gdy na zewnątrz zimno jak sto diabłów. I kiedy zaraz na ten ziąb trzeba wyjść.OMLET Z GRUSZKAMI
(na 1 porcję)
2 jajka,
2 łyżki śmietanki 18% (słodkiej) lub mleka,
szczypta soli,
2 łyżeczki masła,
1 gruszka,
1 łyżeczka cukru,
1 goździk,
odrobina cynamonu
Gruszkę obrać i pokroić w kostkę, usuwając gniazdo nasienne. Na małej patelni rozgrzać łyżeczkę masła, dodać gruszkę i zmiażdżonego goździka, posypać cukrem i cynamonem. Smażyć chwilę, aż gruszka zmięknie i zacznie się karmelizować. Zdjąć z ognia, przełożyć do miseczki i trzymać w cieple.
Jaja zmiksować z odrobiną soli i śmietanką, aż powstanie puszysta masa. Patelnię po gruszkach umyć i roztopić drugą łyżkę masła. Wylać jajka, przykryć i smażyć na małym ogniu z obu stron. Przełożyć na talerz, na jedną połówkę nałożyć gruszki i złożyć omlet na pół. Jeść od razu :)
Może zainteresuje Cię również
Sos hoisin jest rodzajem sosu BBQ o ciemnym kolorze i słodko-pikantnym smaku. Do tej pory myślałam, że sos barbecue to typowy dodatek wyłącznie kuchni amerykańskiej, ale okazuje się, że tego rodzaju sosy są popularne także w Azji. I o ile za tym amerykańskim sosem BBQ nie przepadam, to sos hoisin jakoś bardziej przypadł mi do gustu.
Sos ten jest niezbędnym dodatkiem do kaczki po pekińsku, jednego ze sztandarowych dań kuchni chińskiej, ale znakomicie nadaje się także jako marynata do mięs. Na przykład do pieczonych żeberek.
 |
żeberka po chińsku w sosie hoisin |
ŻEBERKA W SOSIE HOISIN
(na 4 porcje)
- 1 kg wieprzowych żeberek,
- 2-3 łyżki oleju,
- 2 łyżki sosu sojowego,
- 3 łyżki sosu hoisin,
- 2 łyżki ketchupu,
- 2 łyżki chińskiego wina ryżowego (zastąpiłam białym wytrawnym winem),
- 1/2 łyżeczki chińskiej przyprawy pięć smaków,
- 2 łyżeczki brązowego cukru,
- 1/2 łyżeczki mielonego chili (lub więcej, wg uznania)
- 2 ząbki czosnku
Wymieszać
sos sojowy, sos hoisin, ketchup, wino, przyprawę pięć smaków, cukier,
mielone chili i przeciśnięty przez praskę czosnek.
Żeberka umyć, osuszyć i podzielić na części. Przełożyć do miski, zalać marynatą i wymieszać.. Przykryć i wstawić do lodówki na kilka godzin, a najlepiej na całą noc.
Piekarnik nagrzać do 180-190 stopni. Na dnie piekarnika umieścić brytfannę wypełnioną do połowy wodą. Będzie ona nawilżać powietrze w piekarniku, dzięki czemu żeberka nie wyschną.
Wyjąć żeberka z marynaty i ułożyć je w naczyniu żaroodpornym, wraz z całą marynatą. Piec przez godzinę, od czasu do czasu obracając kawałki mięsa i polewając je marynatą.
Podawać z ryżem i surówką.
(źródło: książeczka „Z kuchennej półeczki. Kuchnia chińska” z moimi zmianami)
Może zainteresuje Cię również
W miarę jak zagłębiam się w indyjską kuchnię, poznaję coraz to nowe przyprawy używane jako dodatek do tamtejszych potraw. Ich mnogość, a także – niestety – błędne czasami tłumaczenia na polski w książkach kucharskich powodują, że na początku miałam spory mętlik w głowie. Trochę pomógł wujek Google, ale wciąż nie wszystko jest dla mnie jasne.
- O paście z tamaryndowca pisałam już podczas robienia zupy Mulligatawny.
- Nasiona kozieradki – widziałam je w sklepie z ekologiczną żywnością. Ja kupiłam je w zwykłym sklepie zielarsko-medycznym, bo kozieradka jest rośliną leczniczą.
- Nasiona cebuli – To nic innego jak pospolita czarnuszka. Wierzyć mi się nie chciało, ale to podobno dlatego, że nasiona cebuli i czarnuszki są do siebie bardzo podobne i dlatego w języku angielskim pojawiła się nazwa „onion seeds” jako jedna ze zwyczajowych nazw czarnuszki. A potem to już łopatologicznie przetłumaczyli na polski... Z nabyciem czarnuszki miałam problem, bo nie było jej w supermarketach, delikatesach, nawet w „Kuchniach Świata”. Szukałam po całym Krakowie, a okazało się, że jest pod nosem – we wspomnianym wyżej sklepie zielarsko-medycznym. Najciemniej pod latarnią ;)
- Czarny kminek – Na niektórych stronach o indyjskiej kuchni można znaleźć informacje, że czarny kminek to po prostu czarnuszka. To samo jest napisane na opakowaniu czarnuszki, którą kupiłam: „Czarnuszka, nazywana też czarnym kminkiem bla, bla, bla...”. No ale jak to, skoro łacińska nazwa czarnuszki to Nigella sativa, a czarnego kminku to Bunium persicum? Tak naprawdę to dwie zupełnie różne przyprawy, o czym można przekonać się chociażby przeglądając Wikipedię: czarnuszka wygląda tak, a czarny kminek tak. Jest tam również wyjaśnione, skąd wynika błąd w tłumaczeniu. Niestety nasion czarnego kminku nigdzie nie udało mi się kupić.
- Biały kminek – czyli kminek indyjski to z kolei to samo, co kumin, czyli kmin rzymski. Wszystko pod jedną nazwą łacińską Cuminum cyminum. Wiele osób wciąż myli kmin rzymski z kminkiem zwyczajnym, a w rzeczywistości te dwie przyprawy mają zupełnie inne smaki (kminku nie cierpię, za to kumin bardzo lubię;). Ze zdobyciem kuminu również miałam problem, po długich poszukiwaniach udało mi się nabyć je w „Kuchniach świata”.
- Asafetyda – To przyprawa w proszku o intensywnym zapachu cebuli i czosnku. W Indiach używają jej osoby, które z powodów religijnych nie mogą jeść cebuli ani czosnku. Moja wiara na szczęście tego nie zabrania, więc uważam ją za zbędną przyprawę. Nie kupiłam ;)
- Liście curry – są to liście z drzewa Murraja Koeniga. Wbrew pozorom, nie wchodzą one w skład mieszanki przypraw o nazwie curry, są za to składnikiem potrawy curry :) Można je kupić w postaci suszonej, podobno to bardzo fajna przyprawa. Jeszcze nie nabyłam ;) W niektórych przepisach podawali, że można je zastąpić liśćmi laurowymi, jednak nie sądzę, by faktycznie był to dobry substytut.
- Garam masala – to chyba najbardziej znana indyjska mieszanka przypraw. W jej skład wchodzi m.in. kmin rzymski, kolendra, czarny pieprz, kardamon i inne przyprawy. Podobnie jak kumin, kupiłam ją w „Kuchniach...”. Uwielbiam jej zapach :)
Uff, na razie chyba tyle tej ‘lekcji przypraw’. Gdyby ktoś miał jakieś uwagi, to pisać śmiało – jestem otwarta na wiedzę :)
Tymczasem proponuję indyjską z soczewicy i szpinaku, jak to bywa w kuchni indyjskiej – konkretną i aromatyczną. Bazowałam na przepisie Anety, jednak zmieniłam czerwoną soczewicę na zieloną, by uzyskać ładniejszy kolor zupy (smak w końcu ten sam), zmodyfikowałam też proporcje składników do bardziej logicznych ;)

INDYJSKA ZUPA Z SOCZEWICY I SZPINAKU
- 1/2 łyżeczki nasion kminku indyjskiego (czyli kminu rzymskiego),
- pół łyżeczki nasion kolendry,
- 1 łyżka ghee (klarowanego masła),
- 1 cebula,
- 2 ząbki czosnku,
- 1 łyżeczka startego imbiru,
- 1 suszona czerwona papryczka chili (dałam ½ świeżej),
- 4 listki curry (pominęłam),
- 1 łyżeczka ziarenek gorczycy,
- ½ łyżeczki ziarenek kozieradki,
- ½ łyżeczki mielonej kurkumy,
- szczypta asafetydy (pominęłam),
- ½ szklanki zielonej soczewicy,
- 1 średni ziemniak,
- 4 szklanki bulionu warzywnego,
- 100g mrożonego siekanego szpinaku,
- 1-2 łyżeczki pasty z tamaryndowca,
- ½ szkl. mleka kokosowego
Na suchej patelni podprażyć kminek i kolendrę, aż zaczną wydzielać aromat. Wówczas zdjąć z ognia i utrzeć w moździerzu.
Rozgrzać masło w dużym rondlu, podsmażyć posiekaną cebulę, po chwili dodać posiekany czosnek i papryczkę chili (bez pestek), starty imbir, gorczycę i kozieradkę i smażyć chwilę, mieszając. Dosypać kminek i kolendrę, dodać kurkumę i asafetydę, wymieszać.
Soczewicę przepłukać na sitku i dodać do cebuli wraz z obranym i pokrojonym na kawałki ziemniakiem. Zalać bulionem, doprowadzić do wrzenia, przykryć i gotować na małym ogniu przez 20 minut, aż ziemniaki i soczewica będą miękkie. Wtedy dodać szpinak (nie trzeba rozmrażać), gotować jeszcze 2 minuty. Zupę zdjąć z ognia i zmiksować do uzyskania gładkiej konsystencji. Dodać koncentrat tamaryndowca i mleko kokosowe. Wymieszać i podawać (ja udekorowałam dodatkowo kleksem jogurtu).
Może zainteresuje Cię również
Pyszne szaszłyki z kurczaka w wersji tajskiej. Są bardzo soczyste i delikatne, zupełnie inne niż takie zwykłe, przekładane warzywami. Oryginalnie w przepisie jako patyczków używano podłużnych kawałków trawy cytrynowej, dzięki czemu mięso nabiera charakterystycznego, orientalnego smaku. Na szczęście obok była też adnotacja, że zamiast łodyg można użyć zwykłych bambusowych patyczków, a wówczas do mięsa trzeba dodać mielonej trawy cytrynowej. Ja skorzystałam z tej drugiej opcji, ponieważ na chwilę obecną dysponuję tylko mieloną trawą cytrynową w postaci pasty.
Btw, taką pastę w słoiczku kupiłam już dłuższy czas temu i jestem pozytywnie zaskoczona, ponieważ przechowuje się bardzo dobrze w lodówce i mam nadzieję, że starczy mi na długo :)

SZASZŁYKI Z KURCZAKA I TRAWY CYTRYNOWEJ
(na 4 porcje)
2 duże filety z piersi kurczaka,
1 marchewka,
1 białko jaja (surowe),
1 małe czerwone chili,
2 łyżki posiekanych liści czosnku (a właściwie szczypioru z czosnku, ja nie miałam – pominęłam),
2 łyżki posiekanej świeżej kolendry,
1 łyżka oleju słonecznikowego,
sól i pieprz,
2 długie lub 4 krótkie łodygi trawy cytrynowej (albo pół łyżeczki mielonej trawy cytrynowej)
dodatkowo: 4 kawałki limonki
Jeśli używamy łodyg trawy cytrynowej jako patyczków od szaszłyków, należy przekroić je tak, by uzyskać 8 kawałków (długie łodygi kroimy w połowie długości na 4 równe części, a następnie każdą z nich wzdłuż na połowy. Jeśli łodygi są krótkie, należy każdą z nich przeciąć tylko raz wzdłuż).
Mięso pokroić w kostkę, przełożyć do miski, dodać białko i zmiksować blenderem na gładką masę. Następnie dodać obraną i drobno startą marchewkę, posiekane chili (bez pestek), posiekany szczypior czosnkowy i kolendrę, mieloną trawę cytrynową (jeśli używamy zwykłych, bambusowych patyczków do szaszłyków), a także sól i pieprz do smaku. Wszystko dokładnie wymieszać. Wstawić masę na 15 minut do lodówki. Po tym czasie podzielić masę na 8 równych części i oblepić nią patyczki, tworząc foremne szaszłyki.
Posmarować szaszłyki olejem przy pomocy pędzelka i:
a) usmażyć na patelni grillowej na niewielkiej ilości tłuszczu (ja tak zrobiłam),
b) upiec na grillu,
c) upiec w piekarniku
Szaszłyki podawać na gorąco razem z kawałkami limonki, którą należy skropić danie.
(przepis z książeczki „Z kuchennej półeczki. Kuchnia tajska”)
Może zainteresuje Cię również
Co roku w październiku ma miejsce kampania na rzecz walki z rakiem piersi oraz jego profilaktyką. Jej międzynarodowym symbolem jest różowa wstążka. Od kilku lat do tej akcji przyłączają się również blogerki, przygotowując i publikując przepisy na potrawy w kolorze różowym. Uważam, że każdy sposób, który tylko zwraca uwagę kobiet na to, jak ważne są profilaktyczne badania mammograficzne, jest słuszny. Zwłaszcza, że zachorowalność na raka piersi w Polsce od wielu lat rośnie.
W tym roku z okazji „Różowego tygodnia” organizowanego przez Szarlotka przygotowałam różowe naleśniki. Tak naprawdę w pierwotnej wersji miały być na słodko, zabarwione sokiem malinowym i przełożone serkiem waniliowym. Znalazłam kilka przepisów w Internecie na takie naleśniki i wyglądały one bardzo zachęcająco. Niestety, mimo że dodałam aż trzy razy więcej soku niż podano w przepisie, naleśniki miały kolor szarawy, a po usmażeniu wręcz siny. Wyglądały po prostu okropnie. Zjedliśmy, ale efekt był godny opłakania. Nie wiem, może ten sok jakiś lewy był?
Ponieważ jednak nadal marzyły mi się różowe naleśniki, zmieniłam taktykę i postanowiłam zrobić je w wersji na słono. Zabarwione od buraka. I okazało się, że był to świetny pomysł, bo naleśniki mają kolor wręcz kosmiczny. A do tego są całkowicie naturalne :)
Przygotowując je, zainspirowałam się przepisem Gospodarnej Narzeczonej, ja jednak podałam je z ziołowym serkiem.
A więcej o akcji „Różowy Tydzień” możecie przeczytać na blogu Szarlotka :)

RÓŻOWE NALEŚNIKI Z SERKIEM ZIOŁOWYM
naleśniki:
2 szklanki mąki,
1,5 szklanki mleka,
0,5-1 szklanki gazowanej wody,
1 nieduży burak (surowy),
2 jajka,
szczypta soli,
2 łyżki oleju + olej do smażenia
nadzienie:
500g twarogu,
ok. 100g śmietany 12% lub jogurtu,
dowolne świeże zioła: szczypiorek, zielona cebulka, mięta, szałwia, bazylia itp.
sól i pieprz
Buraka obrać i zetrzeć na tarce o drobnych oczkach. Do miski wsypać mąkę i szczyptę soli, wbić jajka, wlać mleko i pół szklanki wody, dodać startego buraka wraz z jego sokiem. Całość zmiksować blenderem do uzyskania jednolitej konsystencji. Odstawić na pół godziny, następnie dodać olej i – w razie potrzeby – wodę, tak aby ciasto miało odpowiednią konsystencję.
Na patelni rozgrzać odrobinę oleju i usmażyć naleśniki.
Przygotować nadzienie: Twaró rozdrobnić widelcem, dodać śmietanę i posiekane zioła. Doprawić do smaku solą i pieprzem, dokładnie wymieszać. Kłaść nadzienie na naleśniki i składać w rulony lub trójkąty.
Jeszcze taka jedna uwaga: Zarówno według mnie, jak i mojej rodziny, te naleśniki smakują dość neutralnie; burak w smaku nie jest zbyt wyczuwalny. Moja siostra nawet zjadła takiego naleśnika z dżemem, bo nie przepada za białym serem :)
Może zainteresuje Cię również
Wśród ciast na moim blogu chyba przeważają te owocowe. Może dlatego, że tak bardzo lubię wykorzystywać sezonowość owoców. Uważam, że wszystko najlepiej smakuje w swoim czasie.
Gruszki, podobnie jak jabłka, wolę upieczone niż surowe. Na przykład w takim cieście.
 |
tarta z gruszkami i masą budyniową |
CIASTO GRUSZKOWE
kruchy spód:
- 220 g mąki,
- 120 g masła,
- 50 g cukru pudru,
- 1 łyżeczka cukru wanilinowego,
- pół łyżeczki proszku do pieczenia,
- 1 jajko
nadzienie:
- 4 gruszki,
- 1 łyżka soku z cytryny,
- 400 ml mleka,
- 2 łyżki cukru
- 1 opakowanie budyniu waniliowego bez cukru,
- pół szklanki śmietanki 30%,
- 1 jajko,
- 3 łyżki dżemu morelowego,
- 1 łyżka brązowego cukru,
- 3-4 łyżki płatków migdałowych
Masło drobno posiekać na stolnicy razem z mąką i cukrem, aż powstanie kruszonka. Dodać cukier wanilinowy, proszek do pieczenia, wbić jajko i szybko zagnieść ciasto (w razie potrzeby można dodać 1 łyżkę zimnej wody). Uformować kulę, owinąć w folię i schłodzić przez godzinę w lodówce.
Po tym czasie wyjąć ciasto, rozwałkować i wyłożyć nim dno i boki tortownicy o średnicy 24 cm* (spód tortownicy wyścielić wcześniej odpowiednio dociętym kawałkiem papieru do pieczenia). Ciasto zapiec w 200 stopniach przez 15 minut.
Gruszki obrać, przekroić na ćwiartki, usunąć gniazda nasienne, następnie pokroić w podłużne plastry. Skropić sokiem z cytryny.
300 ml mleka zagotować z cukrem. Pozostałe 100 ml mleka wymieszać z budyniem, wlać do gorącego mleka, zagotować, intensywnie mieszając. Zdjąć z ognia. Do budyniu dodać śmietankę i jajko, dokładnie wymieszać.
Zapieczony spód posmarować dżemem morelowym, następnie wylać masę budyniową i ułożyć na niej plastry gruszek. Wierzch posypać brązowym cukrem i płatkami migdałów.
Piec w 200 stopniach jeszcze przez ok. 20 minut, aż wierzch zacznie się rumienić.
 |
tarta z gruszkami // ciasto gruszkowe |

Może zainteresuje Cię również
Bardzo smaczne danie kuchni tajskiej. Tak zamarynowana wołowina jest bardzo aromatyczna, a do podprażonych, chrupiących orzechów nerkowca chyba nikogo nie trzeba przekonywać ;)
WOŁOWINA NA OSTRO Z ORZECHAMI NERKOWCA
(na 4 porcje)
- 500g chudej wołowiny (najlepsza byłaby polędwica, ja użyłam steku z rostbefu),
- 1 łyżka oleju,
- marynata:
- 1 łyżka ziaren sezamu,
- 1 ząbek czosnku,
- 1 łyżka świeżo startego imbiru,
- 1 małe czerwone chili,
- 2 łyżki ciemnego sosu sojowego,
- 1 łyżeczka czerwonej pasty curry
- do przybrania:
- 1 łyżeczka oleju sezamowego,
- 4 łyżki niesolonych orzechów nerkowca,
- 1 młoda cebulka,
- 350g brokułów (mogą być mrożone),
- ugotowany ryż lub makaron ryżowy
Mięso pokroić w paski o grubości 1-1,5 cm i umieścić w misce.
Ziarna sezamu uprażyć na suchej patelni przez 2-3 minuty, aż zrobią się złotobrązowe. Przesypać je do moździerza i rozetrzeć razem z przeciśniętym przez praskę czosnkiem, startym imbirem oraz posiekaną papryczką chili (bez pestek). Dodać sos sojowy i pastę curry i dobrze wymieszać. Tak powstałą marynatą zalać mięso i dokładnie wymieszać. Przykryć i wstawić do lodówki na 2-3 godziny lub nawet na całą noc.
Różyczki brokuła ugotować al dente w lekko osolonej wodzie lub na parze.
Na patelni rozgrzać olej i smażyć wołowinę na dużym ogniu przez 2-3 minuty, często obracając, aż będzie brązowa.
Osobno, na mniejszej patelni podgrzać olej sezamowy i krótko podsmażyć orzechy nerkowca na złoty kolor (uwaga, łatwo się przypalają). Dodać cebulkę posiekaną pod kątem na plastry i smażyć jeszcze 30 sekund. Posypać tym kawałki wołowiny i od razu podawać.
Wołowinę podawać z brokułami i makaronem ryżowym lub ryżem. Ja wymieszałam wszystko razem na jednej patelni.
(źródło: książeczka „Z kuchennej półeczki. Kuchnia tajska”)
Może zainteresuje Cię również