Luty dobiega końca, a wraz z nim jeden z najbardziej hardkorowych okresów w moim życiu. Nie ukrywam, że bardzo się z tego cieszę. Bo wreszcie nie odczuwam niepewności, presji, stresu, a do wiosny coraz bliżej :) Kończy się także akcja „Festiwal Kuchni Arabskiej” Panny Malwinny i poniższe danie jest moją ostatnią propozycją w tej zabawie. Trochę żałuję, że czas nie pozwolił mi zrealizować wszystkich moich pomysłów (miałam w planach m.in. pieczenie chlebków pita), ale mówi się trudno. Chlebki pita tak czy siak upiekę – kiedyś :) A za zorganizowanie takiej akcji Pannie Malwinnie bardzo dziękuję, bo w ciągu tego miesiąca za jej sprawą znacznie poszerzyłam swoją wiedzę na temat kuchni arabskiej :)
Przepis na ten tadżin zaczerpnęłam z książeczki „Gulasze i Potrawki” Hanny Szymanderskiej. W oryginale był to tadżin z jagnięciny, ja zastąpiłam go kurczakiem, przez co czas duszenia uległ skróceniu. Od siebie dodałam także łyżkę miodu, który wg mnie wzbogacił jego smak.
TADŻIN Z KURCZAKA Z MORELAMI (przepis na 4 porcje)
Migdały sparzyć, obrać i posiekać. W dużym rondlu lub głębokiej patelni o grubym dnie rozgrzać olej. Cebulę posiekać i zeszklić ją na tłuszczu. Mięso pokroić na duże kawałki i dodać do cebuli. Smażyć do lekkiego zrumienienia, dodać przyprawy, wlać bulion i dusić na niewielkim ogniu pod przykryciem przez 30 minut. Morele zalać niewielką ilością gorącej wody, gotować 3-4 minuty, wyjąć łyżką cedzakową, a wywar lekko odparować. Morele pokroić w paski i dodać je do mięsa razem z morelowym wywarem i posiekanymi migdałami. Dusić kolejny 30 minut (pod koniec można zdjąć pokrywkę, aby sos się zredukował). Na koniec wymieszać z posiekaną natką pietruszki (wg uznania).
Jutro zaczynam kolejny semestr – pierwszy na stopniu magisterskim. Za wcześnie, za wcześnie... cóż to jest 4 dni wolnego po takiej harówce? Nawet wypocząć nie zdążyłam :(
Ponieważ w środku tygodnia nie miałam głowy ani siły do pieczenia, torcik pojawił się na stole dopiero dzisiaj. Miałam kilka pomysłów, ale ostatecznie zdecydowałam się zrobić torcik marchwiowo-orzchowy. Przepis na ciasto znalazłam w baaardzo starej maminej książce „Piekę ciasta i ciasteczka” Wandy Piotrowiakowej, krem zaś dorobiłam sama z serka mascarpone i śmietanki (w oryginale ciasto było tylko polane kakaowym lukrem). Ciasto piecze się bez mąki i tłuszczu (zamiast tego są orzechy i bułka tarta). Marchew dodaje ciastu wilgotności, natomiast w smaku dominują orzechy. Krem z mascarpone i świeże owoce idealnie dopełniają całość. Polecam :)
TORCIK MARCHWIOWO-ORZECHOWY
300g marchwi,
250g orzechów laskowych lub włoskich (u mnie laskowe),
5 dużych jajek,
1 szklanka cukru (ja dałam cukier puder),
1 opakowanie cukru wanilinowego,
5 łyżek tartej bułki,
1 czubata łyżeczka proszku do pieczenia,
2 łyżki rumu
3 łyżki gorącej wody,
szczypta soli
do nasączenia:
1 łyżka rumu
krem:
250g serka mascarpone,
250 ml śmietanki kremówki,
75g cukru pudru,
1 opakowanie cukru wanilinowego
+ dodatkowo ok. 150-200 g świeżych owoców (u mnie maliny i borówki amerykańskie)
Marchew obrać i zetrzeć na tarce o drobnych oczkach (ale nie na miazgę). Orzechy drobno zmielić. Oddzielić żółtka od białek. Żółtka miksować, dodając po łyżce gorącej wody, aż zaczną się pienić. Następnie utrzeć z cukrem i cukrem wanilinowym na jasną, puszystą masę. Dodać proszek do pieczenia, rum, marchew, orzechy i tartą bułkę. Wymieszać łyżką. Białka ubić ze szczyptą soli na sztywną pianę. Dodać do ciasta i wymieszać łyżką (ciasto jest dość gęste). Dno tortownicy o średnicy 24 cm wyłożyć papierem do pieczenia i wylać do niej ciasto. Wyrównać wierzch. Piec w 170-180 stopniach przez 50-60 minut (najlepiej sprawdzać patyczkiem – jeśli nie jest oblepiony surowym ciastem, ciasto jest gotowe). Upieczone ciasto studzić ostrożnie, przy uchylonych drzwiczkach piekarnika. Gdy zupełnie ostygnie, wyjąć z formy i przekroić na 2 blaty.
Krem: Mascarpone zmiksować krótko z cukrem pudrem i cukrem wanilinowym. Osobno na sztywno ubić mocno schłodzoną śmietankę. Dodać ją do serka i wymieszać łyżką.
Dolny blat ciasta skropić łyżką rumu. Nałożyć część kremu, przykryć górnym blatem. Wierzch udekorować kremem oraz owocami.
Bardzo łatwe do zrobienia, bardzo smaczne i bardzo aromatyczne kebaby rodem z Jemenu. Polecam śmiało :) Z oczywistych powodów kebaby musiałam upiec w piekarniku, ale latem chętnie powtórzę przepis podczas grillowania w ogrodzie. Przepis wzięłam od Natie i jest to moja kolejna propozycja do zabawy „Z widelcem po Azji” Ireny i Andrzeja oraz dobiegającego już do końca „Festiwalu kuchni arabskiej” Panny Malwinny :)
kebaby na patyku przepis
KEBAB PO JEMEŃSKU
600g mielonej baraniny, jagnięciny lub wołowiny (u mnie wołowina),
4 ząbki czosnku,
2 łyżki posiekanej natki pietruszki,
2 łyżki posiekanej mięty (lub 1 łyżeczka suszonej),
1 płaska łyżeczka czarnego pieprzu,
1 płaska łyżeczka soli,
1 płaska łyżeczka curry w proszku,
2/3 łyżeczki mielonego kuminu,
pół łyżeczki mielonego cynamonu,
pół łyżeczki pieprzu cayenne
Wymieszać w misce mięso z przeciśniętym przez praskę czosnkiem, posiekaną natką i miętą oraz wszystkimi przyprawami. Drewniane patyczki zmoczyć wodą i nadziewać na nie podłużne, cienkie kebaby (mnie wyszło 6 sporej wielkości sztuk).
Kebaby można grillować na aluminiowych tackach albo piec w piekarniku z funkcją grilla w najwyższej temperaturze (250 stopni) aż będą brązowe i dobrze upieczone.
Do takiego kebaba można podać chleb pita albo pieczone ziemniaki, surówkę, sos czosnkowy albo pomidorowy.
Edit: Ponieważ surówka wzbudziła zainteresowanie, podaję też przepis na nią. Robię ją trochę na oko, ale generalnie idzie tak: pół cebuli siekam drobno, zasypuję szczyptą soli i zostawiam na chwilę w misce. Do tego poszatkowana połowa kapusty pekińskiej, kilka łyżek kukurydzy z puszki, połowa czerwonej papryki pokrojonej w kostkę i niecałe pół ogórka-węża pokrojonego w ćwierćplasterki. Można dać też pomidora, ale ja czekam na lato, aż będą smaczne :)
Polewam ją sosem czosnkowym z tego przepisu - klik :) Taką surówkę i sos często podaję do dań arabskich, tureckich, kebabów itp., bo dobrze się z nimi komponuje.
Ta-daaam! I oto od kilkudziesięciu godzin jestem „panią inżynier”. Świat nadal wygląda tak samo ;) Moja wartość jako taka nie wzrosła i doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Mimo to cieszę się, że zaliczyłam pewien etap w swoim życiu. Boże, jak się cieszę, że mam już to za sobą! To pisanie pracy, te projekty zaliczeniowe, tę sesję, egzaminy i w ogóle wszystko. Mogę teraz odetchnąć – przez całe 4 dni. A potem pierwszy semestr na magisterce...
Powinien być jakiś torcik, deser lub coś w tym stylu. Albo chociaż drink. Ale jestem po prostu wy-koń-czo-na. A na alkohol nie mogę jakoś dzisiaj patrzeć ;)))
Zamiast tego zamieszczam przepis na arabską zupę pomidorową, którą niedawno robiłam. Pierwotny przepis znalazłam na stronie szkoły języka arabskiego, ale prócz fajnego konceptu zawierała niestety bezsensowne proporcje składników. Inspirując się zatem kilkoma innymi przepisami na taką zupę, wyszło mi takie coś :)
zupa pomidorowa z ciecierzycą
ARABSKA ZUPA POMIDOROWA Z CIECIERZYCĄ (4 porcje)
3,5 szklanki bulionu warzywnego,
1,5 szklanki przecieru pomidorowego,
1 gałązka selera naciowego,
1/2 dużej, czerwonej papryki,
pół cebuli,
2 ząbki czosnku,
1 puszka ciecierzycy,
1 łyżka masła,
pół łyżeczki ostrej papryki w proszku,
1/2 łyżeczki kuminu,
sól i pieprz,
natka pietruszki lub listki kolendry
Cebulę drobno posiekać. W garnku stopić masło i zeszklić na nim cebulę. Dodać paprykę pokrojoną w kostkę, seler pokrojony w cienkie plasterki i przeciśnięty przez praskę czosnek i smażyć chwilę. Zalać bulionem, dodać przecier pomidorowy i gotować 10 minut. Doprawić solą, pieprzem, papryką w proszku i kuminem. Dodać osączoną ciecierzycę i ponownie zagotować. Na koniec każdą porcję posypać natką pietruszki lub świeżą kolendrą.
I już – gotowe :)
W tej wersji zupy ciecierzyca zastąpiła mączne dodatki w postaci ryżu lub makaronu. Jeśli jednak ktoś woli konkretniejszą zupę, można dodać też garść ryżu. Najpierw gotujemy go na bulionie do miękkości, a potem dodajemy przecier pomidorowy, przyprawy i ciecierzycę.
Dziś będzie ekstremalnie. Ciasto czekoladowe z burakami. Mimo że wykonało je już mnóstwo blogerek, dla wielu ludzi dodatek tego warzywa wciąż brzmi szokująco. Ja od początku nie miałam żadnych obiekcji. Ciasto od razu trafiło do dłuuugiej kolejki przepisów-koniecznie-do-zrobienia i w końcu doczekało się. Jest ciężkie, wilgotne, sycące, ekstremalnie czekoladowe – gratka dla fanów brownies. Buraka jako takiego w ogóle w nim nie czuć. Oryginał pochodzi z tej strony brytyjskiego magazynu. Chocolate beetroot cake. Ponieważ polanie tego ciasta polewą czekoladową wydawało mi się przesadą, pokryłam je chmurką bitej śmietany i posypałam prażonymi płatkami migdałów. To dodało ciastu odrobiny lekkości. Według mnie bita śmietana świetnie tu pasuje.
CIASTO CZEKOLADOWE Z BURAKAMI
250 g gorzkiej czekolady,
3 jajka,
200 g cukru (oryginalnie powinien to być jasny brązowy cukier, ja dałam pół na pół zwykły biały i ciemny muscovado),
1 opakowanie cukru wanilinowego,
100 ml oleju,
50 g zmielonych migdałów,
100 g mąki,
½ łyżeczki proszku do pieczenia,
¼ łyżeczki sody,
250 g buraków (1 średni)
Czekoladę połamać na kawałki i rozpuścić w misce ustawionej nad rondlem z gotującą się wodą. Odstawić, by nieco ostygła. W tym czasie jajka utrzeć z cukrem i cukrem wanilinowym na puszystą masę. Dalej miksując, wlewać po trochę oleju. Mąkę wymieszać z proszkiem do pieczenia, sodą i mielonymi migdałami. Dodać do masy i delikatnie wymieszać łyżką. Dodać stopioną czekoladę i ponownie wymieszać. Obranego buraka zetrzeć na tarce o drobnych oczkach, odcisnąć, dodać do ciasta i wymieszać. Dno tortownicy o średnicy 24 cm wyłożyć papierem do pieczenia. Wyłożyć ciasto i wyrównać powierzchnię. Piec w 180 stopniach przez 50-60 minut, sprawdzając patyczkiem czy ciasto jest gotowe. Studzić ostrożnie, przy uchylonych drzwiczkach piekarnika.
ciasto czekoladowe z burakami
Chocolate beetroot cake budzi moje mimowolne skojarzenie z zespołem Bloody Beetroots, nie tylko z powodu „buraczkowej” nazwy, ale i z powodu przymiotnika „ekstremalny”, który opisuje zarówno czekoladowość ciasta jak i rodzaj muzyki. Czasami po prostu lubię mocne uderzenie ;)
Przepis na te tosty znalazłam już dawno temu u adrijah i od razu mi się spodobał. Czekoladowy weekend okazał się doskonałym pretekstem do pofolgowania sobie w sobotni poranek :) Tosty okazały się pyszne, co ani trochę mnie nie zdziwiło ;) Przepis odrobinę zmodyfikowałam.
tosty czekoladowe
TOSTY CZEKOLADOWE
60 g gorzkiej czekolady,
pół szklanki mleka,
1 jajko,
pół łyżeczki cynamonu,
masło do smażenia,
6 kromek chleba tostowego
W misce ustawionej nad garnkiem z gotującą się wodą podgrzać mleko wraz z posiekaną czekoladą. Mieszać, aż czekolada się stopi. Odstawić miskę na bok, aż masa czekoladowa nieco przestygnie. Dodać cynamon, wbić jajko i wymieszać. Kromki chleba zanurzać w masie, lekko dociskając. Smażyć z obu stron na maśle, na małym ogniu. Usmażone tosty można posypać cukrem pudrem i podawać z dżemem, bitą śmietaną itp. Ja podałam z konfiturą wiśniową. :)
I znowu nadszedł! Czekoladowy weekend, który ponownie ogłosiły Atina i Bea, wpasował się w jeden z najbardziej stresujących weekendów w moim życiu. I bardzo dobrze: wszak wiadomo, że czekolada zawiera magnez, który jest pomocny w walce ze stresem. Poza tym... zapach pieczonego czekoladowego ciasta działa wyjątkowo kojąco... ;)
Wracam z uczelni. Termin egzaminu inżynierskiego wyznaczony na środę rano. Po drodze wstępuję do sklepu po ciasto francuskie, ricottę i czekoladę. W domu robię nadziewane francuskie rożki. Gdy dzwoni koleżanka, są już w piecu. Gdy koleżanka się rozłącza, rożki są już czarne... Na szczęście zesmoliła się tylko jedna partia, druga połowa rożków upiekła się jak należy ;) Potem zjadam jeden z nich, popijam kawą i wracam do nauki...
rożki z czekoladą i ricottą
ROŻKI Z CZEKOLADĄ I RICOTTĄ
ciasto francuskie (ja zużyłam 2 opakowania po 285g, z których zostały mi skrawki ciasta),
1 opakowanie (250g) sera ricotta,
2 żółtka,
85 g cukru pudru,
2 łyżeczki cukru wanilinowego,
2 łyżki mąki pszennej,
1 łyżka gorzkiego kakao,
75 g rodzynek,
60 g posiekanej gorzkiej czekolady
+ dodatkowo 1 jajko i cukier kryształ
Ricottę odcedzić i przez chwilę ucierać ją w misce mikserem. Dodać żółtka, cukier puder i cukier wanilinowy i miksować, aż składniki się połączą. Następnie wsypać mąkę i kakao i ponownie krótko zmiksować. Na koniec dodać rodzynki i posiekaną czekoladę. Wymieszać wszystko łyżką. Ciasto francuskie rozwinąć, wyciąć z niego 12 kwadratów o boku ok. 12 cm. Na środek każdego kwadratu nakładać po łyżce nadzienia. Sklejać ciastka po przekątnej, tak aby otrzymać trójkąty. Skleić dokładnie boki, by nadzienie nie wydostało się na zewnątrz. Tak przygotowane rożki kłaść na płaskiej blasze wyłożonej papierem do pieczenia, w 2-3 cm odstępach od siebie. Każde ciasto posmarować roztrzepanym jajkiem i posypać cukrem kryształem. Piec w 220 stopniach, aż będą złocisto-brązowe. (Przepis pochodzi z książki "Złota Księga Czekolady")
Słowa potrafią dodawać nam skrzydeł albo być jak zatrute strzały, które przebijają nas na wskroś i sprawiają, że z głuchym łoskotem spadamy na ziemię. Nawet, jeśli nie są to wulgarne słowa wypowiedziane wprost, też potrafią ranić. Ostatnio za dużo w swoim życiu słyszałam tych drugich. I mam już dość udowadniania komukolwiek czegokolwiek. Nie byłam święta. Nie byłam bez winy. Przepraszam. Ale teraz muszę to wszystko zostawić za sobą. Zaszyć się tutaj, w moim własnym miejscu. Potrzebuję spokoju.
***
TADŻIN Z KURCZAKA Z DAKTYLAMI I MIODEM (przepis na 4 porcje)
600g mięsa z udek kurczaka (bez skóry i kości),
2 nieduże cebule,
4 ząbki czosnku,
2 szklanki bulionu drobiowego,
85g daktyli bez pestek,
80g migdałów,
ćwierć szklanki (2 łyżki) miodu,
po 2/3 łyżeczki przypraw: imbiru, cynamonu, kurkumy
po 1/4 łyżeczki pieprzu cayenne i startej gałki muszkatołowej,
2 łyżki oliwy,
posiekana natka pietruszki albo listki kolendry
Daktyle pokroić w paseczki. Migdały sparzyć wrzątkiem, usunąć skórki i posiekać. Na oliwie podsmażyć cebulę i przyprawy. Dodać pokrojone niezbyt drobno mięso kurczaka, smażyć przez chwilę. Wlać bulion i dusić pod przykryciem przez pół godziny. Dodać daktyle, migdały i miód i dusić przez kolejne pół godziny, już bez przykrycia, aż sos zgęstnieje. Przed podaniem posypać natką.
Przepis znalazłam na blogu Lady Agi. Oryginał pochodzi z książki "Kuchnia arabska" z cyklu "Podróże kulinarne" Rzeczpospolitej. Ja trochę zmodyfikowałam przepis ‘po swojemu’, używając mięsa już pozbawionego kości i skóry, a także dając trochę mniejsze ilości przypraw. Pomimo to danie i tak wyszło cudownie aromatyczne, słodko-pikantne, o smaku długo zapadającym w pamięci. Gorąco polecam :)
Mam wrażenie, jakby od dnia wczorajszego minęło z pół roku. Tyle się wydarzyło. A teraz, w tym momencie... czuję się, jakby pod mój numer zadzwonił Zygmunt Chajzer i oświadczył, że wygrałam wycieczkę dookoła świata. Tak naprawdę zadzwonił kolega i powiedział, że najgorszy egzamin w moim życiu ZDAŁAM. Wciąż nie mogę dojść do siebie po tej informacji ;) Tak wiele od tego egzaminu zależało... Teraz jeszcze egzamin inżynierski przed komisją. Trochę panikowałam na myśl o nim, bo ustne egzaminy sprawiają mi wyjątkową trudność, nie umiem zapanować nad nerwami, ale teraz czuję, że nic już nie jest takie straszne. I że ze wszystkim sobie poradzę :)
*** Przepis od Mole3. W przygotowaniu szybsze niż tradycyjne pierogi. W smaku podobne do knedli ziemniaczanych, choć nie zawierają ani grama ziemniaka. Miękkie i delikatne ciasto świetnie komponuje się z orzeźwiającymi owocami. Ja użyłam jagód, które zimowały w mojej zamrażarce. Na pewno będę wracać do tego przepisu i próbować go z innymi owocami :)
pierogi z jagodami
PIEROGI ZAPARZANE Z JAGODAMI (6 porcji)
250 g mąki pszennej tortowej
250 g mąki pszennej pełnoziarnistej,,
500 ml wody,
80 g masła,
jagody lub inne owoce
Zagotować wodę z tłuszczem i wrzącym płynem zalać mąkę. Wyrobić ciasto – najpierw łyżką, a gdy nie będzie już bardzo gorące, można pomóc sobie ręką. Ciasto powinno być elastyczne i bez grudek. Z tak przygotowanego ciasta ogrywać kulki wielkości sporego orzecha włoskiego. Rozpłaszczać w dłoniach na okrągłe placki, nakładać owoce i zlepiać pierogi*. Najlepiej robić to wilgotnymi dłońmi, bo ciasto jest klejące. Gotować w osolonej wodze 2-3 minuty od momentu wypłynięcia. Podawać ze śmietaną osłodzoną cukrem i cukrem wanilinowym.
* Ciasto można też potraktować tak jak zwykłe pierogi, tzn. rozwałkować je i wykrawać szklanką kółka. Wałkuje się łatwiej niż tradycyjne ciasto pierogowe, ale trzeba je dość obficie podsypywać mąką, ponieważ jest dość klejące.
Wczoraj świętowaliśmy z M. nasze pierwsze Walentynki. Przyznam, że nie zależało mi specjalnie na tym „święcie”. Nienawidzę pluszowych serduszek, kiczu i beznadziejnych komedii, które pojawiają się w kinach w tym okresie. Chcieliśmy po prostu wspólnie spędzić czas. A jako że niedawno M. dostał ode mnie na urodziny zestaw do robienia sushi, postanowiliśmy w ten dzień po raz pierwszy samodzielnie przyrządzić ten japoński specjał.
Przyznam, że do tej pory jadłam sushi tylko raz. Z powodu alergii na ryby jestem dość mocno ograniczona w testowaniu nowych smaków. Ani łosoś, ani tuńczyk, ani nawet paluszek surimi nie wchodzą w grę. Pozostają więc warzywa i krewetki. Zestaw do sushi zawierał płaty nori, ryż, sos do ryżu, wasabi, czarny sezam, marynowany imbir, matę bambusową i 2 pary pałeczek. W sklepie dokupiliśmy wędzonego łososia (dla niego), mrożone krewetki (dla mnie), por, ogórek, czerwoną paprykę, majonez i serek śmietankowy. I wino, oczywiście ;)
Na początek postanowiliśmy nie szaleć i przyrządzić SUSHI MAKI, które wydawało się nam najprostsze do zrobienia.
Ryż ugotowaliśmy wg załączonej instrukcji. Szklankę ryżu przepłukaliśmy wodą kilka razy, aż była przejrzysta. Po odcedzeniu zalaliśmy go 1 i 1/5 szklanki świeżej wody. Gdy woda zaczęła wrzeć, gotowaliśmy ryż na maleńkim ogniu, pod przykryciem, przez 10 minut. Po tym czasie wyłączyliśmy gaz i pozwoliliśmy, aby ryż „doszedł” przez 15 minut. Następnie dokładnie wymieszaliśmy z 3 łyżeczkami sosu do ryżu (składającego się z octu ryżowego, cukru i soli). Odstawiliśmy ryż, aby nieco przestygł. W tym czasie pokroiliśmy warzywa i łososia na cienkie paseczki. Krewetki sparzyłam wrzątkiem (były już obrane i gotowane, niestety świeżych u nas dostać nie można). I można było przystąpić do dzieła :) Na macie ułożyliśmy arkusz nori. Na niego wyłożyliśmy cieniutką warstwę letniego ryżu, zostawiając po bokach marginesy. Najlepiej rozprowadzało się go zwilżonymi dłońmi, bo kleił się straszliwie;) Wzdłuż przeciwległego boku ułożyliśmy wybrane dodatki, tworząc różne zestawy: - krewetki, por i majonez (moje ulubione), - krewetki, ogórek, papryka i serek, - łosoś, papryka i majonez, - podwójny łosoś, papryka i serek (M. nie lubi ogórka ani pora). Następnie za pomocą maty, lekko dociskając, zrolowaliśmy sushi w kierunku „do siebie”. Krańcowy margines zwilżyliśmy wodą, żeby lepiej się przykleił. Następnie tak powstały wałek pokroiliśmy w poprzek na 7-8 kawałków. Wierzchy niektórych z nich posypaliśmy czarnym sezamem. W ten sposób zużyliśmy 4 arkusze nori, co dało nam ponad 30 stuk maki.
Z resztek ryżu zrobiliśmy 3 NIGIRI: wilgotnymi dłońmi formowaliśmy ryż na kształt jakby niedużego jajka. Odkładaliśmy na deseczkę, a do ręki braliśmy odpowiednio przycięty plaster łososia lub rozpłataną krewetkę. Smarowaliśmy je odrobiną wasabi, na to kładliśmy kulkę ryżu i delikatnie dociskaliśmy. Każde nigiri obwiązaliśmy zwilżoną wstążką nori i posypaliśmy z wierzchu czarnym sezamem.
Osobno podaliśmy wasabi (które bardzo lubimy), sos sojowy (którego nie było w zestawie, na szczęście na półce współlokatorki M. znaleźliśmy i pożyczyliśmy ;) i imbir, którego praktycznie nie tknęliśmy, bo jakoś nam nie podchodzi.
O, jak się objedliśmy! Ale było pysznie! :)
A na deser mój M. przygotował... sernik :D
W pieczeniu pomagała mu mama za pośrednictwem Skype ;) M. wyciął z ciasta serce, czym totalnie mnie rozczulił... Mimo że może nie jest to najpiękniejszy sernik jaki widziałam, to muszę przyznać, że w smaku był rewelacyjny, delikatny i kremowy, z kokosowym wierzchem. I jest to najwspanialszy prezent, jaki dostałam kiedykolwiek od chłopaka – bo wiem, że robiąc go dla mnie, włożył w nie całe swoje serce. :)
O przepis na sernik nie pytałam. Niech to pozostanie Jego tajemnicą... ;)
Jedną z niewątpliwych zalet tajskich przepisów jest to, że większość dań robi się naprawdę bardzo szybko. Jednym z nich jest wieprzowina smażona z fasolką. To dość popularne w Tajlandii danie, zazwyczaj podawane z dodatkiem ryżu jaśminowego i jajka sadzonego. Dodatek kukurydzy nie jest już tak tradycyjny i można z niego zrezygnować, ale nadaje fajnej słodyczy.
SMAŻONA WIEPRZOWINA Z FASOLKĄ I KUKURYDZĄ (przepis na 2 porcje)
300 g mielonej wieprzowiny,
1 szklanka świeżej lub mrożonej fasolki szparagowej,
4 łyżki kukurydzy z puszki,
2 cebulki szalotki,
3 ząbki czosnku,
1 małe, czerwone chili,
1 łyżeczka skrobi kukurydzianej,
1 łyżeczka cukru,
1 łyżka sosu rybnego,
1 łyżka jasnego sosu sojowego,
1 łyżka ciemnego sosu sojowego,
pół łyżeczki pieprzu,
olej do smażenia,
2-3 łyżki posiekanej tajskiej bazylii lub kolendry
2 jajka,
ugotowany ryż jaśminowy do podania
Świeżą fasolkę pokroić na 2 cm kawałki i wrzucić do lekko osolonej, gotującej się wody. Gdy ponownie zacznie wrzeć, gotować ok. 5 minut (powinna być al dente, czyli lekko chrupka), po czym odcedzić i odstawić. W przypadku mrożonej fasolki można pominąć ten etap i dodać ją później do mięsa, bezpośrednio z paczki. W misce wymieszać sos rybny, jasny sos sojowy, 3 łyżki wody, skrobię kukurydzianą i pieprz. Dodać mięso mielone i dokładnie wymieszać. W woku rozgrzać olej i podsmażyć na nim posiekane cebulki, czosnek i papryczkę chili, Gdy cebulka zmięknie dodać mięso i smażyć na dużym ogniu, mieszając, aż lekko zbrązowieje. Dodać fasolkę. Smażyć jeszcze 2-3 minuty, cały czas mieszając. Dodać cukier, ciemny sos sojowy i 3-4 łyżki wody, wymieszać, następnie dodać kukurydzę i tajską bazylię i smażyć jeszcze przez chwilkę. Osobno na małej patelni usmażyć na niewielkiej ilości oleju jajka. Smażoną wieprzowinę podawać z ryżem i sadzonym jajkiem. (inspiracja: książeczka "Z kuchennej półeczki. Kuchnia tajska" i kilka różnych przepisów podpatrzonych w Internecie)
9 lutego obchodzony był kolejny Światowy Dzień Pizzy. Na ten dzień upiekłam pizzę z kurczakiem i kukurydzą, jednak niestety nie udało mi się jej uwiecznić na zdjęciu, więc pochwalić się na blogu nie było czym ;) Dziś jednak, korzystając wolnego sobotniego popołudnia, postanowiłam upiec mini pizze, na które przepis znalazłam u Asi na Kwestii Smaku. Mini pizze okazały się po prostu GENIALNE. Po pierwsze: cienkie i chrupiące ciasto, które nie wymaga znienawidzonego przeze mnie wyrabiania. Po drugie: pyszny, śmietankowo-cebulowy sos. Po trzecie: uwielbiany przeze mnie szpinak i ser feta, którym zastąpiłam proponowany przez Asię ser kozi. Po czwarte: wszystkim smakowało. Po piąte: takie mini pizze nadają się nie tylko na obiad, ale i przystawkę, przekąskę, imprezę, a po zmniejszeniu ilości składników nawet na kolację Walentynkową ;)
MINI PIZZE ZE SZPINAKIEM I FETĄ (składniki na ok. 18 mini pizz o średnicy 10 cm) na ciasto: 3 szklanki mąki, 2 łyżeczki drożdży instant, 2 łyżki oliwy z oliwek, 250 ml lekko ciepłej wody, płaska łyżeczka cukru, szczypta soli
na sos: 2 szklanki śmietanki kremówki (30 lub 36%), 2 nieduże cebule, 2 ząbki czosnku, 2 łyżki oliwy z oliwek, płaska łyżeczka mąki (opcjonalnie), sól i pieprz, zioła (najlepiej świeże): tymianek, rozmaryn lub natka pietruszki
na wierzch pizzy: 300g mrożonego szpinaku w liściach, 3 ząbki czosnku, sól i pieprz, 3-4 łyżki oliwy z oliwek, 300 g sera feta
Ciasto: Przesiać do miski mąkę, dodać drożdże, sól oraz cukier i wymieszać. Wlać oliwę i wodę, wymieszać łyżką po czym krótko zagnieść dłońmi (wystarczy jakieś pół minuty). Ciasto włożyć od miski, przykryć folią spożywczą lub ściereczką kuchenną i pozostawić w ciepłym miejscu na 2 godziny. Ciasto powinno zwiększyć swoją objętość ponad dwukrotnie.
Na patelni rozgrzać 2 łyżki oliwy, dodać mrożony szpinak i dusić na niewielkim ogniu, aż się rozmrozi. Dodać przeciśnięte przez praskę ząbki czosnku i smażyć chwilkę. Doprawić dość obficie solą i pieprzem.
Sos: Cebule drobno posiekać i podsmażyć je na oliwie. Dodać przeciśnięty przez praskę czosnek i smażyć jeszcze przez chwilę. Wlać śmietankę, doprawić solą i pieprzem. Gotować, mieszając, przez kilka minut, aż sos nieco zgęstnieje. Gdyby jednak sos nie za bardzo gęstniał, można dodać płaską łyżeczkę mąki wymieszaną z niewielką ilością zimnej wody. Na koniec sos wymieszać z posiekanymi ziołami.
Po upływie 2 godzin ciasto przełożyć na posypaną mąką stolnicę. Podzielić na 2 części (aby łatwiej było wałkować), każdą rozwałkować dość cienko (około 0,5 cm). Szerokim kieliszkiem lub okrągłą salaterką wykrawać pizze i przekładać je na wyłożoną papierem do pieczenia płaską blachę, w odstępach ok. 2 cm. Na każdy placek nałożyć po łyżce sosu, po trochę szpinaku i po trochę pokruszonego sera feta. Listki szpinaku skropić lekko oliwą.
Pizze piec w 250 stopniach przez 15-20 minut, aż boki i spód ciasta będą chrupiące i dość mocno zarumienione.
Czekanie przedłuża się w nieskończoność. Mimo to nie wiem czy aby na pewno chcę, by to się przerwało. Boję się, że czekanie skończy się złą wiadomością. Nie wszystko poszło po mojej myśli. Czuję się w tym momencie, jakby ktoś inny miał w swoich rękach mój los. Nienawidzę tego. Próbuję cieszyć się drobnymi sprawami. Wypełnić to czekanie dźwiękami Portishead, smakiem malinowej herbaty, zapachem ciasta...
CIASTO Z MANDARYNKAMI
3 lub 4 mandarynki,
200g mąki pszennej,
100g mąki ziemniaczanej,
250g masła,
120g cukru pudru,
4 jajka,
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
na lukier: 120g cukru pudru + 3-4 łyżki soku wyciśniętego z mandarynek
Mandarynki obrać i każdą cząstkę pokroić na 2-3 części. Masło utrzeć z cukrem pudrem i cukrem wanilinowym na jasną, puszystą masę. Kontynuując ucieranie, dodawać po jednym jajku. Następnie dodać obie mąki wymieszane z proszkiem do pieczenia i miksować do połączenia składników. Na koniec wrzucić mandarynki i delikatnie wymieszać łyżką. Ciasto przełożyć do wyłożonej papierem do pieczenia formy keksówki (u mnie 10 x 28 cm). Piec w 180 stopniach około 60 minut (najlepiej do tzw. suchego patyczka). Upieczone i wystudzone ciasto polać lukrem otrzymanym z podgrzanego soku z mandarynek zmiksowanego z cukrem pudrem.
Wczoraj znów naszło mnie na kuchnię arabską i na podstawie przepisu z książeczki „Gulasze i potrawki” Hanny Szymanderskiej postanowiłam stworzyć swój pierwszy tadżin. Wyszedł pyszny i bardzo aromatyczny. Jednak dopiero po fakcie skapnęłam się, że w przypadku tadżinu nie powinnam była tak drobno kroić mięsa, które dodatkowo w trakcie duszenia jeszcze bardziej się podzieliło... No nic, mówi się trudno. Następnym razem (bo na pewno jeszcze kiedyś go powtórzę) dopilnuję, by kawałki kurczaka były odpowiednio duże.
tadżin z kurczaka ze śliwkami
TADŻIN Z KURCZAKA ZE ŚLIWKAMI (przepis na 4 porcje)
500 g mięsa z udek kurczaka (bez skóry i kości),
250 g suszonych śliwek bez pestek,
garść rodzynek,
2 nieduże cebule,
2-3 łyżki posiekanej natki pietruszki,
2 łyżki oleju lub klarowanego masła,
2 niepełne szklanki bulionu drobiowego,
pół łyżeczki mielonego imbiru,
pół łyżeczki cynamonu,
1/3 łyżeczki pieprzu cayenne
sól i pieprz
Śliwki zalać w garnuszku wrzątkiem, tak aby były przykryte wodą i odstawić. W głębokim rondlu o grubym dnie rozgrzać tłuszcz, zeszklić posiekaną cebulę, następnie dodać pokrojone na kawałki i oprószone solą i pieprzem mięso. Chwilę smażyć. Śliwki osączyć, zachowując wodę. Pokroić je w paski i dodać do mięsa razem z rodzynkami, natką pietruszki, imbirem, cynamonem, pieprzem cayenne, zalać bulionem i wodą ze śliwek, dokładnie wymieszać i dusić pod przykryciem 30 minut, po czym zdjąć pokrywkę i odparować przez 15-20 minut, aż tadżin będzie miał odpowiednią gęstość.
Ja podałam tadżin z kaszką kuskus, którą przed zalaniem gorącym bulionem wymieszałam z płaską łyżeczką mielonego imbiru (taki przepis widziałam kiedyś w programie Nigelli i od tej pory często go stosuję, bo tak przygotowany kuskus jest bardzo smaczny).
Jak dowiedziałam się od Nanami95, wczoraj po raz piąty obchodzony był Światowy Dzień Nutelli. Wszyscy wiemy, że ten krem znany jest niemal na całym świecie, ale nie miałam pojęcia, że jest aż tak „kultowy” ;) I choć wkurzają mnie reklamy Nutelli, w której produkt składający się głównie z cukru i tłuszczu i mający orzechów tyle co kot napłakał, reklamowany jest jako pełnowartościowe śniadanie dla dzieci, które dodaje im zdrowej energii i pozwala osiągać sukcesy, robiąc tym samym wodę z mózgu ślęczącym przed TV dzieciakom i ich nie do końca uświadomionym rodzicom, to mnie samej zdarza się raz na ruski rok sięgnąć po słoiczek tego kremu. A wczorajszy dzień potraktowałam jako pretekst do ponutellowania sobie – zrobiłam muffinki z nutellą z przepisu dorotus76, a także naleśniki z nutellą i bananami.
Muffinki wyszły śliczne: czarno białe, wyrośnięte i kształtne. W smaku też dobre, choć dla mnie nieco zbyt suche – może dlatego, że robi się je w bardziej ‘tradycyjny’ sposób, a nie jak inne, mieszając łyżką suche składniki z mokrymi. W każdym razie i tak warto je zrobić :)
muffinki z nutellą
MUFFINKI Z NUTELLĄ (na 12 babeczek)
140 g miękkiego masła,
2/3 szklanki cukru pudru,
1 opakowanie cukru wanilinowego,
3 jajka,
1 i ¾ szklanki mąki,
2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia,
nutella (około pół szklanki)
Masło utrzeć z cukrem i cukrem wanilinowym na jasną, puszystą masę. Jajka roztrzepać w kubeczku i cały czas miksując, stopniowo dodawać do masła. Mąkę wymieszać z proszkiem do pieczenia, dodać do masy i krótko zmiksować do połączenia składników (dłuższe miksowanie może sprawić, że babeczki opadną). Formę do muffinek wyłożyć papierowymi papilotkami. Do każdego wgłębienia nałożyć solidną łyżkę ciasta. Na górę nałożyć po 1 łyżeczce nutelli. Drewnianym patyczkiem zrobić esy-floresy. Piec w 170 stopniach przez 25-30 minut, do tzw. suchego patyczka (przy czym patyczek może okleić się nutellą, ale nie może być na nim śladu surowego ciasta).
muffinki z nutellą
*** Nad naleśnikami nie będę się długo rozwodzić. Przepis na ciasto naleśnikowe podaję tutaj, więc nie będę go powtarzać. Jeszcze ciepłe naleśniki smaruję nutellą, układam w rządku plasterki bananów i zwijam w ruloniki. Coś pysznego...! Takie naleśniki przypominają mi wakacje, bo w wielu miejscowościach wypoczynkowych można kupić latem tzw. naleśniki francuskie, duże, cienkie, z dowolnymi dodatkami. Nutella i banany to mój ulubiony ‘wsad’ do takich naleśników – od zawsze i (chyba) na zawsze...
W Turcji byłam tylko raz – z rodzicami, w wieku 10 lat. Niewiele pamiętam z tamtych wakacji. Głównie to, że biuro zbankrutowało w trakcie naszego wypoczynku, a nasz przewodnik rozpłynął się w powietrzu i zostawił całą grupę na pastwę losu. Do domu sprowadzili nas z 3-dniowym opóźnieniem, a dokładnie to do Czech, bo biuro było czeskie, no ale po takiej przygodzie to Czechy to już prawie dom, w końcu stamtąd w ostateczności zawsze można na nogach jakoś wrócić ;)
Z tureckiego jedzenia pamiętam tylko te kolorowe ichnie słodycze o nazwie lokum, dla mnie praktycznie niezjadliwe ;)
A piszę to, bo po wczorajszej obiadowej wyprawie do Azerbejdżanu, zachciało mi się dziś do Turcji skoczyć. U Ireny i Andrzeja oraz na tej stronie znalazłam przepis na Kadınbudu köfte, czyli popularny rodzaj tureckich mielonych. Ich nazwa oznacza, ni mniej, ni więcej, kobiece uda ;) Kofty jako takie w wielu odmianach w ogóle są popularne w kuchni arabskiej.
tureckie kofty z mielonego mięsa
KADINBUDU KOFTE
500 g mielonej wołowiny lub baraniny (u mnie wołowina),
100 g ryżu,
2 duże jajka,
1 duża cebula,
2-3 łyżki mąki,
1/2 łyżeczki pieprzu,
1 łyżeczka soli
1 łyżeczka mielonego kuminu,
1/2-1 łyżeczki ostrej papryki w proszku,
olej lub oliwa do smażenia
Ryż ugotować według przepisu na opakowaniu. Cebulę posiekać i podsmażyć na niewielkiej ilości oleju. Dodać połowę mielonego mięsa i smażyć kilka minut, aż zacznie się rumienić. Do pozostałego surowego mięsa dodać ugotowany ryż, podsmażone mięso z cebulą, wymieszać, wbić 1 jajko, doprawić do smaku solą, pieprzem, mieloną papryką i kuminem i dokładnie wyrobić całość (mnie masa wydawała się zbyt rzadka, więc dałam od siebie 1 łyżkę tartej bułki). Z masy formować podłużne kotleciki, obtaczać je w mące, następnie w drugim, roztrzepanym jajku (jeśli jajka są mniejsze, to może się zdarzyć, że do obtaczenia trzeba będzie użyć jeszcze jednego), po czym smażyć na oleju, aż będą rumiane ze wszystkich stron.
Ja podałam kofty z sałatką a la tabbouleh i pikantnym, arabskim sosem pomidorowym. Przepis na sos znalazłam na tym forum. Taki sos często podaje się do koft, biryani, potraw z jagnięciny oraz na przykład do koshari. Przypomina nieco znany wszystkim sos pomidorowy do makaronu, z tym, że jest pikantny, a cynamon nadaje mu orientalną nutę.
ARABSKI SOS POMIDOROWY
2 puszki krojonych pomidorów,
2-3 ząbki czosnku,
pół papryczki chili,
2-3łyżki oliwy z oliwek,
pieprz i sól,
odrobina cynamonu,
posiekana natka pietruszki
W rondlu podgrzać oliwę. Dodać przeciśnięty przez praskę czosnek i posiekaną papryczkę chili (bez pestek), smażyć chwilę. Dodać pomidory wraz z zalewą, pieprz, odrobinę (!) cynamonu. Dusić na małym ogniu przez około 20-30 minut, mieszając od czasu do czasu i rozdrabniając kawałki pomidorów, aż sos osiągnie pożądaną konsystencję. Ja dodatkowo krótko zmiksowałam blenderem, ale tak, by część pomidorów pozostała w kawałkach. Dosolić do smaku. Podawać w sosjerce, posypany natką pietruszki.
Latem taki sos można przyrządzić ze świeżych, dojrzałych pomidorów. Wtedy trzeba ich użyć trochę więcej jak 1 kg, a także zaprawić sos łyżką koncentratu pomidorowego.
Na dziś miałam wprawdzie zaplanowany inny obiad, ale rankiem okazało się, że tata znów wyjechał na delegację i w domu zostaję tylko ja z mamą i siostrą. To zmodyfikowało nieco moje plany i zaczęłam szukać pomysłu na nieco mniejszy, niezbyt obfity obiad, bazujący na tym, co mamy w lodówce. Kurczak z jajkami, który znalazłam na blogu Ireny i Andrzeja, po zmniejszeniu proporcji, sprawdził się doskonale :) Jest to potrawa kuchni azerbejdżańskiej i oryginalnie nazywa się „toyug chighirtmasi”, ale za cholerę nie potrafię tej nazwy wymówić! ;)
kurczak z jajkami po azerbejdżańsku
TOYUG CHIGHIRTMASI (dla 2 głodnych lub 3 mniej głodnych osób ;-) )
400 g mięsa z udek z kurczaka
2 jajka,
1 nieduża cebula,
1/2-1 zielonej papryczki chili,
1/2 czerwonej papryki,
pół puszki krojonych pomidorów (w sezonie lepiej użyć 3 średniej wielkości, dojrzałe pomidory),
2 łyżki oleju,
posiekana natka pietruszki albo listki kolendry,
sól, pieprz
Mięso pokroić na duże kawałki, oprószyć solą i pieprzem. Na średnie wielkości patelni rozgrzać olej i obsmażyć kawałki kurczaka z obu stron na rumiany kolor. Cebulę pokroić w piórka, papryczkę chili (bez pestek) na plasterki, a czerwoną paprykę w niedużą kostkę. Wszystko to dodać na patelnię z kurczkiem. Smażyć na niedużym ogniu ok. 5-7 minut, od czasu do czasu mieszając, aż cebula i papryka zmiękną. Dodać pomidory, doprawić solą i pieprzem. Patelnię przykryć i całość dusić ok. 20 minut, aż mięso będzie miękkie. Zdjąć pokrywkę i gotować jeszcze kilka minut, aby nadmiar wody odparował. Jajka roztrzepać w szklance i równomiernie polać nimi zawartość patelni. Przykryć i nie mieszając, gotować przez ok. 7 minut. Na koniec posypać kolendrą lub natką. Podawać z pieczywem lub ryżem.
Przypadkiem natknęłam się w sklepie na serię przypraw „Secret of the orient” Kotanyi i naszła mnie ochota na shoarmę. Oj, nie jadłam jej chyba wieki :) Wybrałam więc mieszankę przypraw do shoarmy i uczyniłam w domu pyszny obiad, inspirując się trochę shoarmą ze Sphinxa ;) Generalnie przyprawa okazała się super, dzięki dodatkowi mięty i fenkułu ma naprawdę oryginalny, orientalny smak, inny niż znane mi do tej pory.
SHOARMA Z KURCZAKA Z PAPRYKĄ I SEREM
500 g mięsa z udek kurczaka (bez skóry i kości),
1 nieduża cebula,
2/3 dużej czerwonej papryki,
1/2 dużej zielonej papryki,
1/2 opakowania przyprawy „Cairo Shoarma” Kotanyi,
100 g żółtego sera,
2-3 łyżki oleju
Mięso umyć, osuszyć i pokroić na nieduże kawałki. Cebulę pokroić w „piórka”, podsmażyć lekko na patelni na oleju. Dodać mięso i smażyć przez ok. 10 minut, aż będzie rumiane. Wsypać przyprawę, podlać ok. 1/3 szklanki wody i wymieszać. Dodać papryki pokrojone w paseczki, wymieszać i smażyć kilka minut na niedużym ogniu. Potrawę posypać serem, przykryć patelnię i smażyć chwilę, aż ser się stopi.
Jako dodatek do shoarmy można podać ryż, chlebek pita, pieczone ziemniaki albo frytki. Ja podałam shoarmę z frytkami i surówką z białej kapusty. Robiąc surówkę, inspirowałam się tą, którą można dostać w Sphinxie, choć pewnie nie jest dokładnie taka sama.
SURÓWKA Z BIAŁEJ KAPUSTY I JABŁKA
pół główki kapusty,
1 jabłko,
pół cebuli,
2-3 łyżki posiekanej natki pietruszki,
sól i pieprz
zalewa:
1 łyżka octu jabłkowego,
1 łyżka soku z cytryny,
3 łyżki oliwy,
2 łyżeczki cukru,
100 ml wody
Cebulę bardzo drobno posiekać, przełożyć do miski i wymieszać ze szczyptą soli. Kapustę drobno poszatkować. Jabłko obrać i zetrzeć na tarce o dużych oczkach. Dodać do cebuli, posypać natką pietruszki, solą i pieprzem, dokładnie wymieszać. Składniki zalewy wymieszać razem i zalać surówkę. Odstawić na godzinę, żeby się „przegryzła” ;)
Pyszne, wegetariańskie placuszki, w sam raz na drugie danie obiadowe. Dzięki ziołom i paście curry są aromatyczne – bez tych dodatków pewnie byłyby trochę mdłe. Bardzo dobrze komponują się ze słodkim sosem chili. Przepis pochodzi z książeczki "Z kuchennej półeczki. Kuchnia tajska".
PLACKI KUKURYDZIANE PO TAJSKU (dla 4 osób)
2 puszki kukurydzy (2 x 220 g bez zalewy),
2/3 szklanki mąki,
2 jajka,
6 łyżek mleka kokosowego,
2 łyżeczki tajskiej zielonej pasty curry,
4 młode cebulki (ja dałam 1 zwykłą cebulę),
1 łyżka posiekanej świeżej kolendry,
1 łyżka posiekanej świeżej bazylii,
sól i pieprz,
olej do smażenia,
+ dodatkowo limonka i słodki sos chili
Mąkę, jajka, pastę curry, mleko kokosowe i jedna puszkę osączonej z zalewy kukurydzy zmiksować w blenderze na gładkie ciasto. Dodać resztę kukurydzy, drobno posiekaną cebulkę oraz kolendrę i bazylię. Doprawić solą i pieprzem (dość obficie). Dokładnie wymieszać. Na patelni rozgrzać niewielką ilość oleju. Łyżką nakładać okrągłe placki, smażyć z obu stron na rumiano. Gdy będą gotowe, układać je na papierowych ręcznikach, które wchłoną nadmiar tłuszczu. Placki najlepiej smakują na ciepło, razem ze słodkim sosem chili. Można też skropić je sokiem z limonki.