Niedawno, przy okazji podawania przepisu na szwedzką zupę jagodową, pisałam o jednej z moich ulubionych książek z dzieciństwa: „Dzieci z Bullerbyn” i o tym, że często pojawiają się w niej mimochodem opisy szwedzkich smakołyków. Dziś kolejna zabawna historyjka z tej książeczki, która zainspirowała mnie do akcji ”Literatura na talerzu”:
Tuż obok Grzmiącej Jamy jest piękna polanka w lesie. Tam nakryliśmy sobie do śniadania. Gdy idzie się na wycieczkę, to jest się zaraz głodnym. Uważaliśmy wszyscy, że najlepiej będzie, jeśli od razu zaczniemy jeść. Mieliśmy ze sobą naleśniki z konfiturami. Chyba ze sto! I mleko, i sok, i kanapki, i ciastka. Olle miał pierożki. Sześć pierożków. Dla każdego z nas po jednym. Nie mogliśmy jednak jeść pierożków na zimno. Bo mieliśmy całą masę naleśników. Anna i Britta przyniosły ze sobą obwarzanki, jakie zwykle piecze ich mamusia – są bardzo smaczne. Spróbowaliśmy ich wszyscy. W końcu został tylko jedne obwarzanek, a Bosse strasznie, strasznie chciał go dostać. Bo on okropnie lubi ciastka i cukierki. Olle był trochę zły, że nikt nie chce jeść jego pierożków. Britcie widocznie zrobiło się go żal, bo powiedziała: - Dostaniesz obwarzanek, Bosse. Musisz jednak naprzód zjeść pierożki Ollego. Bosse był już dość najedzony, lecz zabrał się do pierożków. Bo tak bardzo chciał dostać obwarzanka. Pierwszy pierożek spałaszował w okamgnieniu. Drugi także. Chociaż nieco wolniej. Westchnął, gdy zabrał się do trzeciego. Lecz Britta trzymała mu obwarzanek przed nosem. Wepchnął więc w siebie jeszcze i trzeci... I zabrał się do czwartego. Nadgryzł go i powiedział: - Czwarty już zapycham! - Głuptasie – powiedział Lasse – nie mówi się „czwarty”, tylko „czwartego”. - Jestem taki najedzony, że nawet już nie wiem, jak się nazywam – odpowiedział Bosse. Anna skakała dookoła Bossego na jednej nodze i wołała: „Raz, dwa, trzy na me wezwanie, a za czwartym niech się stanie, a za piątym niech tu będzie, a za szóstym huknie wszędzie!” - Zdaje się, że huk może nastąpić w każdej chwili – powiedział Bosse i nie chciał już więcej pierożków. - I tak dostaniesz obwarzanek – powiedziała Britta. Lecz Bosse powiedział, że nigdy w życiu nie zje obwarzanka i nigdy, nigdy, nigdy w życiu pierożka.
Jest to oczywiście zaledwie początek wydarzeń tamtego letniego dnia, w którym dzieci postanowiły urządzić sobie piknik. Przeglądając książeczkę w poszukiwaniu takich właśnie szwedzkich specjałów, zwróciłam uwagę między innymi na wspomniane pierożki. Zaintrygowały mnie, gdyż na obrazku przedstawiającego objadającego się Bossego, pierożki miały podłużny, wyraźnie rulonowaty kształt. Z pomocą przyszedł wujek Google, który wyświetlając ten i ten przepis, uświadomił mnie, że szwedzkie pierogi mają taki właśnie kształt i wypieka się je z drożdżowego ciasta z pieczarkowym nadzieniem. Pierożki okazały się bardzo, bardzo smaczne, ale sycące i nie dziwię się ani trochę, że Bosse nie dał rady zjeść wszystkich sześciu;)
pierogi szwedzkie z pieczarkami
PIEROGI SZWEDZKIE
500 g mąki,
30 g drożdży,
1 szklanka ciepłego mleka,
1 żółtko,
80 g roztopionego masła,
mała łyżeczka cukru,
szczypta soli
farsz:
1 kg pieczarek,
2 cebule,
2-3 łyżki oleju,
sól, pieprz, ostra papryka w proszku
+ białko (do posmarowania pierogów) + czarnuszka do posypania
Ciasto: Drożdże rozkruszyć w garnuszku, dodać małą łyżeczkę cukru, kilka łyżek ciepłego mleka i łyżkę mąki. Odstawić w ciepłe miejsce na ok. 15 minut, aż zaczyn zacznie rosnąć. Do miski przesiać resztę mąki, dodać zaczyn, żółtko, ciepłe mleko i szczyptę soli. Wymieszać i zagnieść, następnie stopniowo wlewać roztopiony tłuszcz i wyrabiać, aż ciasto będzie jednolite i zacznie odchodzić od ręki. Miskę przykryć ściereczką i odstawić do wyrośnięcia na 30-40 minut.
Farsz: Cebulę posiekać, zeszklić na rozgrzanym oleju, dodać posiekane pieczarki i smażyć, aż odparują. Doprawić solą, pieprzem i ostrą papryką – farsz powinien być pikantny. Zostawić do lekkiego przestygnięcia.
Ciasto przełożyć na stolnicę, podzielić na pół. Każdą z porcji cienko rozwałkować i pokroić na prostokąty ok. 8 x 20 cm lub trochę większe. Nakładać farsz i zrolować, dokładnie zaklejając krawędź i boki. Układać na płaskiej blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Każdego pieroga posmarować białkiem i posypać czarnuszką/sezamem. Piec w 180 stopniach, aż będą rumiane (ok. 30 minut).
Z tej ilości wyszło mi coś koło 12 pierogów, o ile dobrze pamiętam.
pierogi szwedzkie
A tak swoją drogą, to zainteresowały mnie także te obwarzanki, które tak bardzo lubił Bosse. Na rysunku w książce wyglądały one jak cienkie precelki, dlatego myślę, że chodziło o takie właśnie kruche, słodkie precelki o nazwie „kringlor”. Kto wie, może kiedyś takie upiekę... ;)
Bardzo smakowały mi quesadille, które niedawno robiłam, a że podczas tygodnia meksykańskiego w Lidlu zaopatrzyłam się w sporą ilość tortilli, postanowiłam powtórzyć to danie, tym razem jednak z kurczakiem i zieloną papryką. Dodatkowo podałam guacamole, które tak mi posmakowało :)
QUESADILLAS Z KURCZAKIEM
4 pszenne tortille,
1 duża pierś kurczaka,
4 łyżki sosu salsa,
ok. 150g żółtego sera (najlepiej cheddar),
pół zielonej papryki,
przyprawa „Grill Meksykański”,
olej
Pierś kurczaka lekko rozbić, przyprawić i usmażyć na niewielkiej ilości oleju. Wyjąć i pokroić na kawałki. Na każdą połówkę tortilli nałożyć sos salsa, po trochę kurczaka, pokrojonej w kostkę papryki i żółtego sera. Złożyć na pół. Posmarować olejem z obu stron za pomocą pędzelka. Usmażyć na złocisty kolor, najlepiej na patelni grillowej.
Ciasto wymarzone na leniwe, ciepłe popołudnia. Choć samo w sobie może wydawać się zbyt suchawe, to w połączeniu z gałką lodów i dobrą kawą, zamienia się w przepyszny deser przenoszący nas na chwilę na gorącą Sycylię :)
Przepis znalazłam w „Księdze Smaków Świata” Buchmanna. W oryginale używano tylko samych pistacji (250g), jednak byłaby to rozpusta, na którą mnie nie stać, więc (sporą) część zastąpiłam migdałami ;) Mimo to smak pistacji nadal jest mocno wyczuwalny.
ciasto pistacjowo-migdałowe
SYCYLIJSKIE CIASTO PISTACJOWO-MIGDAŁOWE
100 g niesolonych prażonych pistacji bez łupin,
150 g migdałów,
6 białek,
1 ¼ szklanki cukru,
1 szklanka mąki,
6 łyżek stopionego masła,
1 łyżeczka skórki startej z pomarańczy,
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego lub cukru wanilinowego,
pół łyżeczki proszku do pieczenia,
+ cukier puder do posypania ciasta
Migdały sparzyć, obrać i lekko podprażyć na suchej patelni, aż zaczną wydobywać aromat. Wymieszać z pistacjami. Połowę z nich grubo posiekać, a połowę drobno zmielić. Zmielone orzechy wymieszać z mąką i proszkiem do pieczenia. Białka ubić na półsztywną pianę. Nadal ubijając, stopniowo dosypywać cukier. Następnie dodać ekstrakt waniliowy/cukier wanilinowy, skórkę z cytryny, stopione masło i delikatnie wymieszać łyżką. Dodać mąkę ze zmielonymi orzechami, wymieszać, a na koniec odłożone wcześniej, posiekane orzechy i jeszcze raz dokładnie wymieszać. Dno tortownicy o średnicy 24 cm wyłożyć papierem do pieczenia, a boki natłuścić. Przelać ciasto i wyrównać wierzch. Piec w 180 stopniach około 40 minut, aż wbity patyczek będzie suchy. Po całkowitym ostudzeniu posypać cukrem pudrem.
Przygotowanie tych pierożków zajęło mi więcej czasu niż przewidywałam. W połowie roboty okazało się, że pestki dyni, które niedawno kupowałam, magicznym sposobem wyparowały (jak zwykle NIKT nie przyznał się do ich zjedzenia) i w pewnym momencie ogarnęło mną totalne zwątpienie. W końcu jednak cel został osiągnięty: siostra śmignęła do sklepu po pestki, a mama pomogła lepić pierogi aby nadrobić stracony czas. Pierożki okazały się smaczniejsze, niż myślałam. Pieczone, a więc chrupiące i nie ociekające tłuszczem. Delikatne, ale aromatyczne. No i wegetariańskie ;) Przepis znalazłam w książce „Pierogi świata” Hanny Szymanderskiej. Nie są to klasyczne empanadas, ale mam nadzieję, że autorka nie ściemniała, nazywając je „meksykańskimi” ;) Przygotowując je, dodałam od siebie więcej przypraw, których w oryginale prawie nie było (a kto to widział kuchnię meksykańską bez przypraw i ostrości?)
PIECZONE PIEROŻKI MEKSYKAŃSKIE (na ok. 35 sztuk) ciasto: 400g mąki, 1 żółtko, ok. 1 szklanki ciepłej wody, 3-4 łyżki oleju, pół łyżeczki soli, pół łyżeczki pieprzu cayenne farsz: 2 czerwone papryki, 2 zielone papryki, 1 puszka pomidorów 3 nieduże dojrzałe pomidory, 1 mała cebula, 2 małe ząbki czosnku, ok. 50g pestek dyni, 2 łyżki oleju, sól, pieprz, oregano, pieprz cayenne, mielony kumin, słodka papryka w proszku 1 białko do posmarowania pierożków
Farsz: Papryki umyć, osuszyć i upiec w piekarniku (ok. 220 stopni), najlepiej z funkcją grilla, aż skórka zacznie miejscami się przypalać (ok. pół godziny). Ostudzić, wyjąć gniazda nasienne, zdjąć skórkę, a upieczony miąższ pokroić w kostkę. Pomidory sparzyć wrzątkiem, obrać i pokroić. Na patelni rozgrzać olej, wrzucić posiekaną cebulę a po chwili czosnek i podsmażyć. Dodać pokrojone pomidory + pomidory z puszki + upieczoną paprykę. Gotować bez przykrycia na średnim ogniu, co jakiś czas mieszając, aż farsz odparuje, zgęstnieje i nabierze zwartej konsystencji (ok. 40 minut). Doprawić do smaku solą, pieprzem, pieprzem cayenne, oregano, kuminem i papryką w proszku. Lekko przestudzić. Pestki dyni uprażyć na suchej patelni, dodać do farszu i wymieszać.
Przygotować ciasto: wsypać na stolnicę mąkę, dodać sól i pieprz cayenne. Rozmieszać z żółtkiem i, stopniowo dodając wodę, zagnieść elastyczne, gładkie ciasto. Przykryć ściereczką i odstawić na pół godziny, aby „odpoczęło”. Po tym czasie cienko rozwałkować, wyciąć szeroką szklanką kółka, nakładać po łyżeczce farszu i dokładnie sklejać (czyli, generalnie, należy postępować tak jak w przypadku tradycyjnych pierogów). Płaską blachę wyłożyć papierem do pieczenia i układać na niej pierożki. Posmarować białkiem i posypać papryką w proszku. Piec w 200-210 stopniach, aż będą rumiane (ok. 15 minut).
Pierożki można jeść od razu na ciepło, z sosem i surówką, albo na zimno jako przekąskę ;) Ja podałam do nich sos zrobiony z połowy szklanki naturalnego jogurtu i połowy szklanki majonezu, doprawiony małym ząbkiem czosnku, solą, pieprzem, odrobiną mielonego kuminu, szczyptą cukru i sokiem z cytryny.
Minęły już trzy tygodnie od mojego majowo-weekendowego wyjazdu do Wilna, a ja nic o nim tutaj konkretnego nie napisałam. A dziś... Dziś nadarzyła się okazja.
Zakochałam się w Wilnie. Jest magiczne. Coś jak Kraków, Warszawa i Praga w jednym. Po jednej stronie rzeki – stara część miasta, po drugiej – ta nowoczesna, a do tego niezwykła, czarująca dzielnica artystyczna Uzupis, mieszcząca się na półwyspie:
Tyle się teraz mówi, że Litwini nie są przyjaźnie nastawieni do Polaków... Powiem zupełnie szczerze, że kompletnie tego nie odczuliśmy. Może dlatego, że Wilno jest innym miastem niż reszta Litwy: wielonarodowościowym i otwartym. Tamtejsi ludzie tworzą fantastyczną mozaikę narodowości i kultur. Sami nasi znajomi, do których pojechaliśmy, mają korzenie białorusko-rosyjsko-żydowsko-ukraińsko-polskie. To prawda, że kuchnia litewska (a jakże, to do jej tematu chciałam sprowadzić wątek tej notki:P) jest raczej ciężka i tłusta, jednak cepeliny z mięsem i chłodnik litewski bardzo mi smakowały. Podobnie jak kepta duona, czyli smażone w głębokim tłuszczu kawałki chleba, w wersji na bogato z dodatkiem sera. Potwornie tłuste, ALE – jakże wspaniale po tym wchodził alkohol :D
Zachęceni, postanowiliśmy także spróbować najdziwniejszej wg nas pozycji w menu, czyli świńskiego ucha. Wyobrażaliśmy sobie je jako małe, chrupiące kawałki, pieczone lub wędzone albo coś w tym stylu jak te kepta duona, gdyż znajdowały się na tej samej stronie w karcie menu. Lekko zbaranieliśmy, gdy przyniesiono nam CAŁE, miękkie, trzęsące się ucho obsypane górą żółtej fasoli. Żeby nie było: spróbowaliśmy po kawałku, choć ciężko było się przemóc. W smaku było jak golonka albo galareta wieprzowa, jednak konsystencja i wygląd tego był po prostu nie do zaakceptowania... Nie podołaliśmy ;)
(Mam nadzieję, że to świńskie ucho nie zniechęciło nikogo – naprawdę polecam zobaczyć Wilno z całego serca:) ) *** A napisałam te parę zdań, bo dziś przygotowałam swój pierwszy chłodnik litewski. Trochę dlatego, że dziś gorąco, trochę dlatego, że zatęskniło mi się za Wilnem, a trochę dlatego, że chciałam dodać jeszcze jakiś przepis do akcji ”Literatura na talerzu” u Muscat. Parę tygodni temu Wojciech Orliński napisał w magazynie „Palce Lizać”: „Pan Tadeusz”, nasza epopeja narodowa, to książka, której stanowczo powinny unikać osoby na diecie. Po prostu nie da się przeczytać opisu uczty w dwunastej księdze i nie poczuć natychmiastowego ssania w żołądku. Nie tylko w dwunastej księdze, bo opisy posiłków i rozmaitych dań pojawiają się bardzo często, ot, chociażby w księdze pierwszej: "Mężczyznom dano wódkę; wtenczas wszyscy siedli i chłodziec litewski milcząc żwawo jedli.” Nie bardzo wyobrażam sobie popijanie chłodnika wódką lub zagryzanie wódki chłodnikiem, no ale niech im będzie ;) Przygotowując chłodnik, wsparłam się przepisem Roberta Makłowicza, jednak chłodniki, jakie jedliśmy na Litwie, podawano bez jajka, za to z gorącymi ziemniakami na osobnym talerzyku – i taka wersja bardzo mi odpowiada :)
chłodnik litewski
CHŁODNIK LITEWSKI (na 4 porcje)
1 pęczek młodej boćwiny z buraczkami,
1 litr kefiru,
pół szklanki kwaśnej śmietany 18%,
1 duży ząbek czosnku,
4-5 rzodkiewek,
i średni ogórek,
posiekany szczypiorek i koperek (po ok. 2 łyżki),
sól i pieprz,
odrobina soku z cytryny
Buraczki obrać i pokroić w drobną kostkę. Łodygi i trochę listków z boćwiny posiekać. Zalać niewielką ilością (ok. pół szklanki) wody i dusić ok. 10-15 minut. Odstawić do ostygnięcia, po czym wymieszać z kefirem i śmietaną. Dodać zgnieciony czosnek, szczypiorek i koperek, pokrojone w drobną kostkę ogórek i rzodkiewki. Dodać sól i pieprz do smaku, wymieszać i włożyć na kilka godzin do lodówki. Przed podaniem każdą porcję można udekorować dodatkowo kleksem śmietany i zieleniną. Podawać z ciepłymi ziemniakami na osobnym talerzyku albo z jajkiem na twardo, jeśli ktoś woli ;)
Co mamy dla Mamy? Dla Mamy mamy zagadkę: Co to jest? I kruche – i miękkie. I kwaśne – i słodkie. I ciepłe – i zimne...
MINI TORCIKI RABARBAROWO-TRUSKAWKOWE Z LODAMI (na 4 porcje) 1/2 opakowania ciasta francuskiego, 1 łyżka stopionego masła (do wysmarowania foremek), 1 łyżka mąki (do podsypania), 1 białko, 120g rabarbaru, 120g truskawek, 1 łyżka cukru, 1 łyżeczka mąki ziemniaczanej, 4 gałki lodów waniliowych, ewentualnie listki mięty do dekoracji
Ciasto francuskie rozwinąć na stolnicy, podsypując mąką. Lekko rozwałkować, tak aby otrzymać kwadrat o boku ok. 25 x 25 cm. Podzielić go na 4 mniejsze kwadraty. Wgłębienia foremki do muffinek wysmarować masłem (najlepiej, aby wgłębienia nie były sąsiadujące ze sobą, bo potem ciastka mogą nam się zrosnąć razem). Ciastem wyłożyć foremki tak, aby część ciasta wystawała na zewnątrz. Wnętrze gęsto ponakłuwać widelcem. Białko lekko roztrzepać i posmarować wierzchy ciastek. Piec w 220 stopniach, aż będą miały złocisty kolor. Może się zdażyć, że pomimo nakłuwania, ciastka i tak będą "puchły". Trzeba wówczas, w trakcje pieczenia, potraktować je czymś, co nada im właściwy kształt (ja delikatnie ugniatałam je łyżeczką). Gdy torciki będą gotowe, wyjąć je ostrożnie z foremek i wystudzić. Rabarbar umyć, odciąć końcówki, a łodygi pokroić na 0,5 cm kawałki. Przełożyć do rondla, podlać odrobiną wody, wsypać cukier i zagotować. Truskawki oczyścić, pokroić na ćwiartki, dodać do rabarbaru, wymieszać. Mąkę ziemniaczaną rozrobić w niewielkiej ilości zimnej wody, wlać do owoców i gotować ok. minuty, cały czas mieszając, aż sos zgęstnieje. Ciepłe owoce nałożyć do ciasteczkowych miseczek, na wierzch nałożyć gałkę lodów. Udekorować miętą i od razu podawać.
Przepis zaczerpnęłam z gazetki „To jest pyszne” (2/2010). Oryginalnie sos zrobiony był tylko z rabarbaru, ja dodałam do niego także truskawki, których w końcu się doczekaliśmy :)
Ocaliłam kilka szparagów z pęczka, który zużyłam do cytrynowego makaronu i zjadłam je dzisiaj na śniadanie. Podpatrzyłam u Nigelli pomysł z maczaniem szparagów w żółtku jajka ugotowanego na miękko, ale jako że moja koleżanka polecała mi ostatnio jajka po wiedeńsku, przygotowałam właśnie takie. Są dwie metody przygotowywania jajek. Pierwsza, chyba ta bardziej klasyczna, polega na wbiciu jajek do szklanki, którą następnie zanurzamy we wrzątku i gotujemy kilka minut pod przykryciem, aż białko się zetnie, a żółtka będą płynne. Wypróbowałam tę metodę, niestety jajka nie wyszły tak jak bym chciała: to co było bliżej ścianek szklanki (łącznie z częścią żółtek) ugotowało się na permanentnie twardo, podczas gdy środek pozostał surowy i glutowaty ;) Tym razem zastosowałam więc drugą, prostszą i pewniejszą metodę...
SZPARAGI Z JAJKIEM PO WIEDEŃSKU
5 pędów szparagów,
2 jajka,
łyżeczka masła,
sól i pieprz
Szparagi cienko obrać, odciąć zdrewniałe końce. Gotować przez 3-4 minuty w wodzie z odrobiną soli i cukru. Najlepiej ugotować je w pozycji pionowej, główkami do góry, w specjalnym garnku do szparagów (czy ktoś w ogóle taki ma?) albo po prostu w wodzie na patelni, w pozycji leżącej ;)
W tym czasie zagotować wodę w rondelku, zmniejszyć ogień i ostrożnie włożyć jajka. Gotować 3-4 minuty (w zależności od wielkości). Przelać zimną wodą i starając się nie oparzyć, rozbić jajka nad szklanką. Pomagając sobie łyżeczką, wydłubać jajka ze skorupek. Dodać masło, oprószyć solą i pieprzem. Podawać natychmiast.
Jeść, maczając szparagi w płynnym żółtku (bardzo dobre!). Dodatkowo można podać pieczywo :)
Pyszna, lekka sałatka z przepisu Morwy - jedynie awokado zamieniłam na winogrona. I nic więcej nie napiszę, bo lecę na zajęcia. Miłego dnia wszystkim! :)
SAŁATKA Z PISTACJAMI (dla 3 osób)
1 paczka mieszanki różnych sałat,
garść orzechów pistacjowych,
pół pszennej bułki (np. kajzerki),
mała kiść winogron,
100 g chorizo lub boczku (zastąpiłam surową wędzoną kiełbasą),
1 łyżka masła,
1 łyżeczka przyprawy „Grzanki złociste” Kamis
sos:
2 łyżeczki musztardy (np. Dijon),
1 łyżeczka płynnego miodu,
2-3 łyżki oleju z pestek winogron lub oliwy z oliwek (dałam oliwę),
1 łyżka soku z cytryny lub octu winnego,
sól i pieprz
Wędlinę pokroić w cienkie plasterki, podsmażyć na chrupko i wyjąć na talerz wyłożony papierowym ręcznikiem, żeby osączyć ją z tłuszczu. Na patelni stopić łyżkę masła, wrzucić bułkę pokrojoną w drobną kostkę, posypać przyprawą i smażyć przez kilka minut na małym ogniu, aż powstaną chrupiące grzanki. Winogrona umyć i przekroić na połówki, można wydłubać pestki. Pistacje obrać i pokroić na połówki. Wszystkie składniki razem wymieszać w misce. Sos: Podane składniki połączyć i dokładnie zmieszać, aż powstanie gładka emulsja. Polać sałatkę tuż przed podaniem.
Siedzę dziś w tramwaju i czytam w gazecie o „czarnym PR na rynku warzyw”. Bo choć obmarzły truskawki, to jakimś magicznym sposobem wzrost cen dotknął cały asortyment owoców i warzyw. Media co chwilę rzucają hasła, że obmarzło to, obmarzło tamto, że słabo z plonami, że w tym roku nie zjemy tego czy tamtego bo nas nie będzie stać – i jak za dotknięciem różdżki pyk! ceny rosną. Tak było przecież z cukrem. W maju miał kosztować 15 zł, więc ludzie jak szaleni nakupowali po 7 zł/kg całymi zgrzewkami, żeby mieć aż do lata na przetwory, a teraz cukier po 3,50 stoi w sklepie jak gdyby nigdy nic. Niedawno w TV mówili, że niby obmarzły jabłka – więc w ciągu paru dni cena na targu skoczyła o 1,50zł/kg w górę.
Nie inaczej jest ze szparagami. Choć w innych rejonach Polski kosztują podobno ok. 5 zł za pęczek (pomijając niektóre duże miasta), u siebie w Krakowie nie widziałam tańszych niż 10 zł. To powoduje, że choć bardzo je lubię, wygląda na to, że więcej już w tym roku ich nie zjem. Dziś kupiłam drugi pęczek, niestety wygląda na to, że ostatni w tym roku.
Przyrządziłam je z makaronem i śmietankowo-cytrynowym sosem. Wyszło pyszne, lekko orzeźwiające danie.
MAKARON ZE SZPARAGAMI W SOSIE CYTRYNOWYM
(dla 4 osób)
400g makaronu penne (może być też inny krótki makaron, np. świderki),
1 pęczek zielonych szparagów,
2/3 szklanki śmietanki 30%,
6 kawałków suszonych pomidorów,
2 łyżeczki skórki startej z cytryny,
kawałek startego parmezanu,
świeża bazylia,
sól i pieprz,
1 płaska łyżeczka cukru
Szparagi obrać, odłamać końcówki i pokroić na kawałki. Zagotować wodę z odrobiną soli i cukru, wrzucić pokrojone nóżki szparagów, gotować 3 minuty, następnie dodać główki, które są delikatne i gotować jeszcze minutę. Odcedzić i przelać zimną wodą.
Makaron ugotować al dente w osolonej wodzie.
Do rondla lub na patelnię wlać śmietankę, dodać skórkę z cytryny i suszone pomidory. Zagotować, doprawić do smaku solą i pieprzem. Dodać szparagi i ugotowany makaron, wymieszać i podgrzewać przez chwilę. Na talerzu każdą porcję posypać listkami bazylii i parmezanem.
(przepis z gazetki „Palce Lizać” sprzed 2 tygodni, z drobnymi modyfikacjami)
W maju fajne jest to, że nawet przejścia podziemne toną w kwiatach i pachną bzem i konwaliami. Mimo że mam to szczęście mieszkać w domu z ogrodem, często nie mogę się powstrzymać przed kupnem małego, kolorowego bukieciku od sprzedającej kwiaty starszej pani siedzącej na ulicy. To się nazywa wspieranie lokalnego handlu ;)
W maju fajne jest też to, że na straganach pojawia się rabarbar i wszyscy na potęgę pieką z niego ciasta. Oczywiście pod warunkiem, że lubią te kwaśne, czerwone łodygi – tak jak ja. Tym razem upiekłam z niego proste, tradycyjne ciasto drożdżowe. Po zrobieniu kołaczy przekonałam się trochę bardziej do drożdży i zagniatanie ciasta nie jest już dla mnie takie straszne, jak mi się wydawało ;)
drożdżowe z rabarbarem i serem
CIASTO DROŻDŻOWE Z SEREM I RABARBAREM
400 g mąki,
40 g świeżych drożdży,
3 żółtka,
40 g masła,
1 łyżka oleju,
szczypta soli,
2/3 szklanki lekko ciepłego mleka,
1/3 szklanki cukru,
1 łyżka cukru wanilinowego
masa serowa:
500 g mielonego twarogu sernikowego,
1 jajko,
1 białko,
50 g masła,
100 g cukru,
1 łyżka cukru wanilinowego,
2 łyżki kaszy manny
4 łodygi rabarbaru
kruszonka:
80 g masła,
80 g cukru,
125 g mąki
Do małej miski wkruszyć drożdże, wsypać łyżeczkę cukru, wlać 2 łyżki ciepłego mleka, posypać 2 łyżkami mąki i odstawić w ciepłe miejsce na ok. 15 minut, aż „ruszą”. Do dużej miski przesiać resztę mąki, dodać szczyptę soli, zrobić wgłębienie w środku i wlać drożdże. Przysypać mąką i zaczekać, aż znowu zaczną rosnąć. W tym czasie roztopić masło z olejem, a żółtka zmiksować razem z cukrem i cukrem wanilinowym na jasną masę. Żółtka z cukrem dodać do rosnącego zaczynu, wlać resztę mleka i wszystko razem zagnieść ręką. Następnie zagniatając, dodawać po trochę roztopionego tłuszczu, aż ciasto będzie gładkie, elastyczne i będzie odchodzić od ręki i ścianek miski. Ciasto powinno być miękkie, ale w razie potrzeby można dodać jeszcze trochę mąki. Przykryć ściereczką i zostawić w ciepłym miejscu, aż podwoi objętość (ok. 30-40 minut). W tym czasie przygotować masę serową. Jajko i białko zmiksować z cukrem i cukrem wanilinowym na jasną masę, następnie nadal ucierając, dodawać po trochę miękkiego masła. Dodać twaróg i kaszę mannę, zmiksować. Rabarbar umyć, obrać, odciąć końcówki, a łodygi pokroić na 1 cm plastry. Kruszonkę zagnieść z podanych składników. Wyrośnięte ciasto rozłożyć równomiernie w formie (25 x 30 cm) wyłożonej papierem do pieczenia. Na ciasto wylać masę serową, a na niej rozłożyć rabarbar. Wierzch posypać kruszonką. Ciasto piec w 180 stopniach przez ok. 45-50 minut, aż kruszonka będzie rumiana, a ciasto wyrośnięte i wypieczone.
Do quesadillas podałam guacamole. Nie byłam pewna czy mi posmakuje, bo samo awokado zdecydowanie nie znajduje się na liście moich ulubionych owoców. A jednak pasta z niego, po doprawieniu resztą składników, okazała się przepyszna.
W marketach przeważnie można kupić twarde, niedojrzałe awokado – a z doświadczenia wiem, że nie ma nic bardziej wstrętnego niż niedojrzałe awokado. Na szczęście owoc ten dojrzeje w ciągu kilku dni, jeśli zapakujemy go do papierowej torby i schowamy do szafki, jako i ja uczyniłam ;)
Guacamole jest jednym z podstawowych dodatków do wielu meksykańskich potraw: od tortilli, poprzez nachosy i inne przekąski, na sałatkach skończywszy.
Pomidory obrać, usunąć gniazda nasienne, a miąższ posiekać. Awokado obrać, przekroić, usunąć pestki. Rozgnieść owoc widelcem. Dodać cebulę, pomidory, papryczkę, przeciśnięty przez praskę czosnek, doprawić do smaku solą, pieprzem i sokiem z limonki. Guacamole należy podawać od razu, gdyż pod wpływem tlenu ciemnieje.
Przepis na guacamole, autorstwa Marcina Kręglickiego, znalazłam w starym dodatku „Dobra Kuchnia” do gazety „Polska The Times”.
Kolejną krakowską Noc Muzeów uważam za zaliczoną ;) Tym razem udało mi się zaliczyć 2 muzea – nowo otwarte Muzeum Sztuki Współczesnej MOCAK oraz Muzeum PRL. W MOCAK-u bardzo podobała mi się projekcja starych Kronik, ukazująca zmiany sztuki współczesnej w Polsce i jej postrzegania w latach 1950-1990. Z kolei w Muzeum PRL, prócz wystawy poświęconej Komitetowi Ochrony Robotników, oglądaliśmy projekcje PRL-owskich bajek wyświetlanych na slajdach, a każdy z obecnych czytał po jednym slajdzie. Matko Bosko, jaki był ubaw! :))) Szkoda, że były to tylko 2 krótkie bajki.
***
Na dzisiejsze śniadanie zrobiłam quesadillas, czyli grillowane meksykańskie tortille z serem. Pierwotny przepis znalazłam w „Księdze Smaków Świata” Buchmanna. W oryginale używano tam przyprawy salsa w proszku oraz plastrów wędzonej szynki. Przyprawy salsa nigdzie u nas nie widziałam, zastąpiłam ją więc pomidorowym sosem salsa. Zamiast szynki użyłam za to chorizo, czyli jak najbardziej meksykańskiej kiełbasy ;) Bo tak naprawdę składniki quesadillas można dowolnie komponować, w zależności od tego, co się lubi. Jedynym koniecznym składnikiem jest „queso” czyli ser. I tortille, oczywiście ;)
QUESADILLAS Z CHORIZO (dla 4 osób) 4 pszenne tortille, 4 łyżki sosu salsa, 150g żółtego sera (najlepiej cheddar), kawałek (dł. ok. 15 cm) chorizo, 2-3 łyżki oleju
Na połowie każdej tortilli rozsmarować sos salsa, następnie nałożyć po trochę sera i plasterków kiełbasy. Złożyć na pół, delikatnie docisnąć. Posmarować z obu stron olejem za pomocą pędzelka. Smażyć na patelni (najlepiej grillowej) z obu stron, ostrożnie dociskając łopatką. Gotowe quesadillas podzielić na 3 trójkąty i od razu jeść :)
Akcja ”Literatura na talerzu” organizowana przez Muscat powoli dobiega końca. Przez długi czas próbowałam przypomnieć sobie jakieś kulinarne motywy z książek, które czytałam, ale nic a nic nie przychodziło mi do głowy. Choć staram się czytać sporo książek (z naciskiem na „staram” ;)), jak na złość są to książki, w których bohaterowie chyba w ogóle nic nie jedzą i odżywiają się energią słoneczną. W końcu sięgnęłam po książki z dzieciństwa, w tym jedną z moich ulubionych: „Dzieci z Bullerbyn”. Czytałam ją wiele razy, kilka razy od deski do deski, a później tylko wybrane, ulubione rozdziały. W książce tej sporo jest wzmianek o szwedzkiej kuchni, pisanych mimochodem – co dzieci jadły podczas swoich zabaw i przygód, jakie ich spotykały:
„W końcu Lasse powiedział do mnie i do Anny, żebyśmy popłynęły łodzią na stały ląd i zrabowały trochę jedzenia. Mamy zrabować to bogaczom – powiedział. Wsiadłyśmy więc z Anną do łodzi i powiosłowałyśmy w stronę lądu. Nie mogłyśmy jednak w żaden sposób wymyślić, kogo mamy ograbić. Poszłam więc do domu do mamy i spytałam, czy mogę zrabować trochę jedzenia ze spiżarni i zabrać je ze sobą na wyspę, ponieważ Lasse, Bosse i ja nie zamierzamy wrócić do domu na obiad. Mamusia pozwoliła. (...) Potem pobiegłam do Anny. Ona też miała pełen koszyk jedzenia. Miała siekane kotlety i wędzonkę, i cały bochenek chleba, i zupę jagodową w butelce, i sześć kawałków budyniu ryżowego. Gdy wróciłyśmy do kryjówki zbójeckiej, rozłożyłyśmy na trawie całe jedzenie. (...) Butelki z mlekiem i zupą owocową podawaliśmy sobie tak, że każdy mógł napić się kilka łyków, gdy mu się zachciało pić. W końcu zjedliśmy wszystko oprócz dwóch kanapek z serem, które schowaliśmy w zbójeckiej kryjówce.”
Pamiętam, że po takich opisach przeważnie robiłam się strasznie głodna ;)
Zupa jagodowa znana jest również w wielu polskich domach. W przepisach na nią najczęściej jako dodatek podaje się makaron, a samą zupę zagęszcza mąką pszenną. W szwedzkiej jest trochę inaczej, ale sama zupa pewnie smakuje podobnie. Ja jadłam ją pierwszy raz i przyznaję, że jest bardzo smaczna, oczywiście jeśli lubi się zupy owocowe.
SZWEDZKA ZUPA JAGODOWA (Blåbärssoppa)
(dla 3-4 osób)
2 szklanki jagód (mogą być mrożone),
1 niecały litr wody,
¼ szklanki cukru,
plasterek cytryny,
pół łyżeczki mielonego cynamonu,
2 łyżeczki mąki ziemniaczanej,
jogurt lub gęsta śmietana
Jagody przebrać i umyć (mrożonych nie trzeba rozmrażać), zalać wodą, dodać cukier, plasterek cytryny i cynamon. Gotować na malutkim ogniu ok. 30 minut, aż owoce zaczną się rozpadać (ja gotowałam krócej i trochę rozdziabałam jagody widelcem). Mąkę ziemniaczaną rozprowadzić w niewielkiej ilości zimnej wody i wlać do zupy. Gotować chwilę, cały czas mieszając, aż zgęstnieje. Ewentualnie dosłodzić do smaku.
Podawać na ciepło lub na zimno – ja jadłam ją na zimno jako chłodnik, razem z dodatkiem jogurtu i biszkoptów ;)
Sezon na szparagi trwa już od dobrych 3 tygodni, nadeszła w końcu pora bym i ja się na nie skusiła. W zeszłym roku zmagałam się z nimi po raz pierwszy, robiąc kulebiak i risotto. Szparagi posmakowały mi do tego stopnia, że z tęsknotą czekałam na kolejny sezon. A w takich sezonowych warzywach i owocach najfajniejsze jest to, że gdy się na nie tyle czeka, to potem smakują o wiele bardziej, niż gdyby były dostępne przez cały rok :)
Moja pierwsza tegoroczna szparagowa propozycja wyszła obłędnie pyszna. Po prostu klękam na kolana przed tym przepisem. Znalazłam go w gazetce „To jest pyszne” (2/2010) i tylko trochę zmodyfikowałam. Oryginalnie polecali pójść na łatwiznę i kupić gotowe gnocchi, ale jako że dochodzę do coraz większej wprawy w robieniu wszelakich klusek i kopytek, postanowiłam przygotować sama te włoskie kluseczki. W połączeniu ze szparagami, szałwią, parmezanem i odrobiną sezamu dla mnie osobiście skutkowało kulinarnym odkryciem roku - przynajmniej jak do tej pory ;)
gnocchi ze szparagami
GNOCCHI ZE SZPARAGAMI, SZAŁWIĄ I SEZAMEM (dla 4 osób)
duża garść świeżych listków szałwii (można zastąpić 1 łyżeczką suszonej),
2 łyżki sezamu,
1 cebula,
2 łyżki oliwy,
2 łyżki masła,
kawałek parmezanu (ok. 50g),
sól i pieprz
Szparagi obrać, odciąć zdrewniałe końce i podzielić ukośnie na kilka części. Sezam uprażyć na patelni bez tłuszczu. Wyjąć. Na patelni stopić masło z oliwą i smażyć szparagi na małym ogniu ok. 5 min (najlepiej najpierw podsmażyć łodygi, a dopiero po 2-3 minutach dorzucić delikatne główki szparagów). Dodać drobno posiekaną cebulę, wymieszać, a po chwili wrzucić szałwię i parmezan. Dodać ugotowane gnocchi i smażyć jeszcze ok. 4 minuty. Doprawić solą i pieprzem. Posypać sezamem.
Fajna, smaczna i orzeźwiająca tarta inspirowana przepisem Irmy, lecz z moimi zmianami. Nieskomplikowana w przygotowaniu i szybko znika ;) Nadzienie z serka ricotta sprawia, że tarta powinna przypaść do gustu szczególnie miłośnikom serników :)
tarta z pomarańczami
TARTA POMARAŃCZOWA Z PISTACJAMI ciasto:
200 g mąki,
100 g masła,
50 g cukru pudru,
1 żółtko,
1-2 łyżki zimnej wody
nadzienie:
3 pomarańcze,
200 g ricotty,
80 g cukru,
2 jajka,
1 łyżka mąki,
2 łyżki likieru pomarańczowego (ja nie miałam, zamiast tego dałam ajerkoniak ;)),
50 g obranych, niesolonych pistacji
1 pomarańczę wyszorować, sparzyć wrzątkiem i zetrzeć skórkę. Masło posiekać na stolnicy razem z cukrem pudrem i mąką. Dodać połowę startej skórki, 1 żółtko, wodę i szybko zagnieść kruche ciasto. Owinąć w folię spożywczą i włożyć do lodówki na ok. godzinę. Gdy ciasto będzie już schłodzone, rozwałkować je cienko i wyłożyć nim formę do tarty o średnicy 26 cm (lub tortownicę), zwracając szczególną uwagę na brzegi. Podpiec w piekarniku w temp. 200 stopni przez 15 minut. Ze startej pomarańczy wycisnąć sok i pozostawić do masy. Pozostałe 2 pomarańcze obrać tak aby nie było na niej białej skórki i pokroić w półplastry. Ricottę zmiksować z cukrem, dodać resztę startej skórki pomarańczowej, jajka, mąkę i miksować przez kilka minut, aż powstanie gładki krem. Do likieru dodać tyle soku z pomarańczy, aby było razem 80 ml i stopniowo wlewać do masy serowej. Krem zrobi się rzadki. Podpieczony spód tarty polać kremem, na wierzchu ułożyć pokrojone pomarańcze. Wstawić do piekarnika na ok. 30 minut i piec w temp 180 st. C, aż krem zgęstnieje, a pomarańcze lekko zbrązowieją. Brzegi upieczonej tarty posypać posiekanymi pistacjami.
*** A jutro Parov Stelar na Juwenaliach ♥ Boże, żeby tylko nie padał deszcz!
Ten deser nasuwa mi skojarzenia z Bożym Narodzeniem. Żurawina wygląda w nim jak małe rubiny. Mimo to nie mogłam się powstrzymać, by nie zrobić go właśnie teraz, na sam koniec akcji "Lubię herbatę!" Be@tki. Zresztą, dziś dla odmiany pogoda się popsuła, zrobiło się pochmurnie i deszczowo, więc gruszki w Earl Grey’u nie są znowu takie nie na miejscu ;)
Przepis znalazłam w miesięczniku "Kuchnia" (2/2009). Jest naprawdę smaczny i łatwo się go robi :)
deser gruszkowy - gruszki w herbacie earl grey
GRUSZKI W EARL GREY'U
(dla 2 osób)
2 saszetki herbaty earl grey,
1 szklanka wody,
2 czubate łyżki cukru,
2 duże gruszki,
8 suszonych moreli,
¼ szklanki suszonych żurawin,
4 goździki
Zalać herbatę wrzątkiem, przykryć i odstawić na 10 minut. Gruszki obrać, przekroić na pół i oczyścić z pestek. Z herbaty wyjąć saszetki, do naparu wsypać cukier i mieszając, podgrzewać na małym ogniu, aż się rozpuści. Włożyć gruszki, morele i goździki. Przykryć i gotować na maleńkim ogniu 5-10 minut, aż gruszki będą miękkie, ale nadal trzymające kształt. Dodać żurawinę i gotować jeszcze minutę. Wyjąć gruszki, morele i żurawinę, a syrop gotować, aż pozostanie ok. ¾ szklanki. Polać syropem owoce.
Pierwsze wiosenne wysokie temperatury zawsze są szokiem termicznym dla mojego organizmu. Choć ostatnio na termometrze było raptem 21 stopni, czułam się, jakby było 35. A podróż w zatłoczonym autobusie – sauną dla ubogich ;) Z czasem będzie lepiej, organizm się dostosuje i wszystko będzie cacy. Póki co, ratowałam się mrożoną herbatą, a dokładnie hawajskim napojem znalezionym na blogu Adrijah. Muszę przyznać, że z tym ananasem to naprawdę fajny pomysł. Jedna uwaga: imbiru powinno się dawać niewiele, tyle aby nadać herbatce odrobiny pikanterii, a nie uzyskać efektu rozgrzewającego ;)
hawajski napój herbaciany
HAWAJSKI NAPÓJ HERBACIANY
szklanka mocnej, słodkiej herbaty (do słodzenia najlepiej użyć cukru trzcinowego),
pół puszki ananasa,
ćwiartka cytryny,
mały kawałek świeżego imbiru (można też użyć kandyzowanego imbiru),
1 litr wody mineralnej niegazowanej
+ dodatkowo kostki lodu
Plastry ananasa pokroić w kostkę, skropić sokiem z cytryny. Zalać zimną herbatą i połową soku z puszki. Odstawić na 3 godziny do lodówki. Przed podaniem dodać obrany i posiekany imbir i wodę. Dokładnie wymieszać. Dodatkowo można podać kostki lodu.
Na skutek awarii blogspota zniknął mój ostatni post, a z poprzedniego zniknęły komentarze :/ Na szczęście zawsze przezornie piszę najpierw notki w Wordzie, więc odtworzenie czwartkowego przepisu nie było dla mnie problemem... :)
***
W ramach zabawy „Lubię herbatę!” postanowiłam przygotować coś kompletnie zaskakującego. Bo, przyznam szczerze, nigdy nie wpadłabym na to, żeby herbatę wykorzystać jako dodatek do mięsa. Ale przepis z blogu Grażyny wydał mi się bardzo interesujący. Herbatę zaparzyłam jednak osobno, ponieważ nie chciałam, by w sosie pływały fusy. Nie miałam także całych lasek cynamonu, użyłam więc niewielkiej ilości mielonego – nie chciałam, by ten smak dominował. Sam smak kurczaka jest zaskakujący i faktycznie niecodzienny, delikatnie przeszedł aromatem herbaty, choć dominowały inne przyprawy, które dodałam do marynaty.
Polecam wszystkim, którzy chcieliby spróbować czegoś nowego :)
Udka kurczaka w herbacie
UDKA KURCZAKA W HERBACIE Z NUTĄ CYNAMONU
4 tylne ćwiartki z kurczaka (udka + podudzia) lub 8 udek
1 marchewka,
1 cebula,
1 nieduży kawałek pora,
3 łyżki czarnej liściastej herbaty,
3 szklanki wrzątku,
1,5 łyżeczki soli,
1 łyżeczka przyprawy garam masala,
1 łyżeczka mielonej kolendry,
1/2 łyżeczki mielonego kuminu,
1/2 łyżeczki cynamonu, 1/2 łyżeczki pieprzu
Herbatę zaparzyć w 3 szklankach wrzątku, ostudzić, odcedzić i przelać do miski. Dodać sól, garam masala, kolendrę, kumin, cynamon i pieprz, wymieszać. Dodać udka - powinny być całe zanurzone. Odstawić do zamarynowania na kilka godzin, a najlepiej włożyć do lodówki na całą noc. Po tym czasie przełożyć mięso do żaroodpornego naczynia, obłożyć pokrojoną cebulą, marchewką i porem. Zalać ok. 2 szklankami marynaty. Naczynie przykryć pokrywą (lub, w przypadku jej braku - folią aluminiową) i włożyć do piekarnika nagrzanego do 200 stopni. Piec ok. 20 minut, następnie zmniejszyć temperaturę do 150 stopni i piec 1,5 godziny. Po tym czasie zdjąć pokrywę i piec udka jeszcze ok. 20 minut, żeby zrumieniły się na wierzchu.
Czego to człowiek nie zrobi, żeby się nie uczyć? ;) Może na przykład parzyć herbatę na różne sposoby. I potem degustować. Najlepiej powoli i niespiesznie.
Ostatnio wypróbowałam dwa przepisy na bardzo fajne herbaty. Pierwszy, od wiosenki27, to herbata z dodatkiem soku wiśniowego i Malibu. Muszę przyznać, że połączenie tych smaków jest wyśmienite, a herbata smakuje zarówno na ciepło, jak i na zimno. Bardzo pozytywnie nastraja do życia ;) Drugi, od Plumy urzekł mnie swoją nazwą: „Migdałowe odprężenie”. Migdałowo-waniliowo-cytrynowy smak jest naprawdę kuszący...
herbata wiśniowa z Malibu
HERBATA WIŚNIOWA Z KOKOSOWĄ WKŁADKĄ (dla 1 osoby)
1 saszetka herbaty earl grey,
sok wiśniowy,
1 kieliszek Malibu,
cukier (opcjonalnie)
Herbatę zaparzyć, wlać sok wiśniowy (ilość wg uznania), ewentualnie dosłodzić. Na koniec dolać Malibu :)
herbata migdałowa
HERBATA „MIGDAŁOWE ODPRĘŻENIE” (dla 1 osoby)
1 łyżeczka czarnej herbaty liściastej,
1 łyżeczka cukru,
odrobina (1/3 łyżeczki) skórki starej z cytryny,
1 łyżeczka soku z cytryny,
1/3 łyżeczki cukru wanilinowego,
1/2 łyżeczki cukru migdałowego
Zaparzyć filiżankę herbaty wraz ze skórką z cytryny przez 4 minuty. Odcedzić, a następnie dodać cukier, cukier wanilinowy i migdałowy oraz sok z cytryny. Wymieszać. Najlepiej smakuje na gorąco :)